Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Czas Odnaleziony

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Czas Odnaleziony | Autor: Marcel Proust

Wybierz opinię:

Inka

  Finis coronat opus. Rzeczywiście, koniec uwieńczył dzieło. Czas odnaleziony to ostatni, podsumowujący, siódmy tom dzieła życia Marcela Prousta pisanego przez ponad dziesięć lat i składającego się z części: W stronę Swanna, W cieniu zakwitających dziewcząt, Strona Guermantes, Sodoma i Gomora, Uwięziona, Nie ma Albertyny.

 

Edycją całości, w setną rocznicę pierwszego wydania w języku polskim, zajęło się Wydawnictwo MG znane z dużej dbałości o estetykę publikacji i staranną redakcję. Konsekwentnie: seria ma ujednoliconą szatę graficzną, spójną kolorystykę okładek, twardą oprawę z wyraźnie zaznaczoną numeracją.

 

Warto wspomnieć o informacji zawartej w Posłowiu do ostatniej księgi o autorach tłumaczeń. Początkowe dzieła Tadeusza Boya – Żeleńskiego urzekają archaicznym, szlachetnym stylem, dwa ostatnie, Macieja Żurowskiego, są zupełnie inne. Nowocześniejsze, bardziej transparentne, precyzyjne. Po części to wynik indywidualnych, odrębnych metod translatorskich, ale też pokłosie faktu, iż Proust nie zdążył osobiście dokonać ostatecznej korekty piątej, szóstej i siódmej odsłony dzieła.

 

Słabowity, chorowity maminsynek pochodzący z francusko – żydowskiej rodziny nie musiał martwić się o byt doczesny i mógł całkowicie oddać pasji twórczej. Nie założył rodziny, rozległe kontakty towarzyskie ograniczał do męskiego grona. Prawnik, filozof, muzyk, podróżnik – oto autor i pierwszoosobowy narrator, w każdej części akcentujący swoje „ja”. Skąd w jednym człowieku tyle zapisanych kart, historii prawie dwóch tysięcy postaci, opisów miejsc i setek trafnych, oryginalnych refleksji?

 

Czytelnik, który da się im wszystkim uwieść i nie poprzestanie na pierwszym tomie, będzie szukał odpowiedzi do samego końca. A nie jest to droga prosta i łatwa. Nie ma się co oszukiwać. Większość fraz to dłużyzny ciągnące się często przez jedną czwartą książki (opisy salonów, uczt, postaci, błahostek), strumienie słów budujących zdania wielokrotnie złożone, pozbawione dialogów i wewnątrztekstowego światła. Ale są też momenty, kiedy wyrazy układają się w genialne konstrukcje, rozważania filozoficzne, egzystencjalne, traktaty o sztuce, polityce, społeczeństwie.

 

Dużo tutaj psychoanalizy i autotematyzmu. Główny bohater Marcel to przecież alter ego samego Prousta. W Czasie odnalezionym, jak w żadnej poprzedniej odsłonie, artysta najwyraźniej przedstawia odbiorcy swoje twórcze credo. W bezpośrednich zwrotach do czytelnika wyraża pragnienie, by dzieło było podobne do szkła powiększającego, w którym przejrzał się najpierw autor, a potem jego następcy, by odkryć prawdę o sobie i życiu. Tytułowe poszukiwania straconego czasu prowadzą do iluminacji, że stracony czas można odnaleźć w dziele sztuki. To ono ocala myśl ludzką od zapomnienia. Choć istotnie, istnieje tyle, ile nasza pamięć utrwalona już niekoniecznie tylko na papierze. Zachwyca forma, metaforyka, plastyczność słowa przypominającego raz obrazy impresjonistów, raz precyzyjne równania matematyków.

 

W warstwie fabularnej na cały cykl składają się wspomnienia z dzieciństwa, podróży, romansów oraz analizy społeczeństwa francuskiego. Najsilniejszą stroną są jednak rozważania na temat sztuki: „Tylko dzięki sztuce możemy wyjść poza siebie” i obserwowanie ewolucji bohatera. Od obsesji, rozterek, egoistycznego zaspokajania własnych potrzeb do pozycji świadomego artysty. Zabiegiem, który ułatwia prześledzenie tego procesu jest zastosowanie różnych płaszczyzn czasowych: reminiscencji, podświadomego strumienia myśli, marzeń sennych. Kumulacja tych doświadczeń składa się na obraz człowieka racjonalnego, analizującego siebie i otoczenie.

 

Siódmy tom to podsumowanie cyklu. Marcel staje w obliczu starości, traci entuzjazm, dokonuje autokorekty dawnych potrzeb i poglądów na miłość, przyjaźń, życiowe priorytety. I akty twórcze – najtrwalsze ze wszystkich mocy, dzięki którym rzeczywistość oraz fikcja literacka nieustannie się odradzają. Przenikają. Nie należąc ani do autora, ani do czytelnika. Są jednak i optymistyczne akcenty. Skoro czasu nie da się cofnąć, trzeba wykorzystywać każdą daną chwilę. Filtrować przeszłość i do niej wracać.

 

W ostatniej części Proust sięga po motyw I wojny światowej (ponad połowa tomu) i jej wpływ na społeczność francuską. Od warstw najniższych po arystokrację, której salony z taką pieczołowitością opisywał. Akcja książki przypada też na lata powojenne: powrót z sanatorium, odwiedziny u dawnych znajomych, których zwieńczeniem jest drobiazgowo opisany koncert u księżnej de Guermantes. Jednej z całej, szerokiej galerii postaci proustowskich. Życie towarzyskie, realia historyczno – polityczne to doskonała baza wyjściowa do snucia rozważań o ludzkiej naturze, szukania powtarzających się algorytmów, które stają się świadectwami epoki. Bo klasyka jest ponadczasowa.

Tomasz Niedziela

  I wreszcie ostatni tom „W poszukiwaniu straconego czasu”. Dobrnąłem do końca (po raz drugi) tego dzieła. Mogę powiedzieć, że tym razem jeszcze bardziej je doceniłem, jeszcze bardziej mi się spodobało. Są dzieła, które pozostaną w literaturze na zawsze.

 

Tom siódmy, jest trochę inny niż wcześniejsze. Główny bohater, czyli sam autor, dojrzał lub wręcz, można powiedzieć, trochę się zestarzał, czego sam nie odczuwa, a o czym starają mu się przypomnieć znajomi spotykani na przyjęciach. Wynikają z tego całkiem nowe wnioski i spostrzeżenia, jakimi raczy nas Proust. Szybko zaczyna godzić się ze swoim wiekiem.

 

Tradycyjnie cały tom to w zasadzie dwa krótkie wydarzenia. Pierwsze to wizyta w lokalu, który odwiedza Pan Charlus w czasie wojny, w zaciemnionym Paryżu. Lokal raczej szemranej proweniencji. Druga to wizyta na występie Racheli u księżnej de Guermantes. Cała akcja to odnotowane spotkania, przywitania osób mu znanych, których coraz trudniej rozpoznać ze względu na wiek. No i oczywiście wspomnienia. Nie jest taki okrutny dla słabostek, ale z lekka uszczypliwy nadal.

 

W poprzednich recenzjach wcześniejszych tomów podkreślałem, że Proust z niejaką przychylnością opisuje klasę próżniaczą, sam się do niej zaliczając. Tom siódmy to kolejna zmiana. Proust nie kryje, że zajmuje się pracą literacką, pisaniem powieści. Po raz pierwszy czuje, że robi coś ważnego, pożytecznego, jakaż odmiana!

 

Nie byłbym sobą, gdybym nie opisał postaci, którą uważam za femme fatale tej całej powieści. To oczywiście Odeta de Cercy. Tu opisuje na przyjęciu Marcelowi wszystkie swoje miłostki (no może prawie wszystkie), jakby nie do końca zdając sobie sprawę z jego stosunku do Swanna. Odeta nawet w ostatnim tomie zachowała swoją urodę i wpływ na mężczyzn. Tyle serc złamała, tylu kochanków zostawiła. Zresztą niejedna kokota jest na imprezie u księżnej. Mnóstwo tu kochanek i kochanków, zdradzanych (?) mężów i żon. Wszyscy poruszają się w najlepszej komitywie, czasami tylko patrzą na siebie „krzywym okiem”. Tylko jeszcze miłość do Albertyny zdaje się być zapomniana, choć czy aby na pewno samotność po tym następująca może o tym świadczyć?

 

Przez te wszystkie tomy przewinęło się tak wiele postaci, dodatkowo autor stara się gmatwać koligacje rodzinne lub stosunkowo późno pokazuje nam kto z kim jest skoligacony, co utrudnia rozeznania się w postaciach, ale nie do końca utrudnia ich obserwowanie czy poznani charakterów. Czasami tylko możemy się zdziwić jak się zmieniają, jak obmawiają się za swoimi plecami, jak ukazują wszystkie swoje zalety i wady. Jedne cieszą się sympatią autora, inne przychylnością, niektóre zaś ledwie są tolerowane.

 

Proust pisze zdaniami wielokrotnie złożonymi, długimi, czasami trzeba wrócić do początku, żeby uchwycić sens zdania. W dzisiejszych czasach wszyscy piszą krótko, zwięźle, by każdy (…) zrozumiał prosty przekaz. Jesteśmy atakowani mnóstwem bodźców i coraz mniej z tego rozumiemy, coraz trudniej nam pochylić się nad skomplikowanymi tekstami. Nie potrafimy już chyba dostrzec piękna języka. A pomyśleć, że pierwszy tom swojej powieści Proust wydał na własny koszt. Wprawdzie, kto bogatemu zabroni, ale jednak nadzieja dla tych, którym wydawnictwa odrzucają wszystkie maszynopisy, pozostaje.

 

Nie można powiedzieć, żebym czuł niedosyt po przeczytaniu całego poszukiwania czasu, ale jestem przekonany, że wkrótce znowu sięgnę po pierwszy tom i może przy okazji po stary film Volkera Schlöndorffa. To jedno z tych niewielu dzieł, które stale mi będzie towarzyszyć. Klasyka literatury, jak bardzo jej potrzebujemy a jak rzadko po nią sięgamy. Proust osiągnął mistrzostwo w tym co i jak pisał.

Agnesto

  „Początek jest trudny

zwłaszcza gdy już wiemy

że pierwsze nie jest pierwsze” *

 

 bo przecież życie niesie nas przez szaleńcze wertepy nieświadomej świadomości. Prowadzi poprzez korytarze duszy i zakręty psychiki, a ścieżki te snują się bez końca. Poszukujesz sensu tego wszystko, co było ci dane przeżyć i odczuwać. Dajesz się ponieść myślom, marzeniom i wielkiemu smutkowi, bo to życie tak marne nagle się kończy...

 

Takie myśli budzi w tobie Marcel Proust, geniusz pióra. I jak to pięknie napisał o nim Tadeusz Boy-Żeleński (tłumacz pierwszych pięciu tomów owej klasyki): „Proust nie ma biografii; przynajmniej zewnętrznej. Cały mieści się w historii swojej myśli, swojego dzieła”.

 

Proust od najmłodszych lat chorował, a owa dolegliwość wraz z wiekiem czyniła coraz większe spustoszenie w jego i tak słabym organizmie. Widziany za młodu postrzegany był jako Cherubin, lecz po 1905 roku, czyli po 35 urodzinach, wycofał się z towarzystwa. Stał się upiorem arystokratycznym zakopanym w swoim pokoju. Choroba w głównej mierze kierowała jego całym życiem i śmiem przypuszczać, że gdyby nie ona, to nigdy nie powstałoby owe dzieło o „Poszukiwaniu straconego czasu”. Proust pisał namiętnie, nałogowo, wręcz obsesyjnie, a całość ukazała się drukiem dopiero wówczas, gdy ukończył pisanie. Poszczególne tomy ukazywały się za jego życia, jednak „Czas odnaleziony” ostatnia część zbioru została wydana już po jego śmierci. Ukazała się w 1927 roku i była uwieńczeniem całości, była uwerturą imponującego dokonania. Była jednocześnie preludium dla czytelniczego raju, na jaki trafiał każdy, kto się w niej zanurzył.

 

„(...) Wpuszczam sobie w żyły

dawki cudzych wierszy

i czekam aż się rozejdą

po kościach i narządach”.*

 

Aby dostrzec piękno powieści trzeba się w nią wczytać i zaznajomić z językiem, polubić się z nim. Trzeba zaufać prowadzącemu autorowi i podążać za nim. W „Czasie odnalezionym” są strony przez które monotonny, jednolity tekst ciągnie się bez akapitów, czy przecinków. Pojawiają się nawiasy w nawiasach, poboczne dywagacje i zdania bez końca. Jednak owe zdania nabierają sensu i ukazują swoje piękno dopiero w ostatnim słowie. Dlatego czytanie wymaga cierpliwości, czasu, ale i poczucia własnej estetyki. Czytanie jest bowiem ucztą literacką. Oto wkraczasz do pokoju osamotnionego i schorowanego Prousta, siadasz na jedynym krześle, a gosposia przynosi wam dania na zwyczajnej porcelanie. I jesteś urzeczony, bo to co zwykłe jawi ci się jako olśniewające i bezcenne. Osoba autora, to miejsce, ta atmosfera i te naczynia..

 

Proust odtwarza subtelny zapach przeszłości. Słowa są niemalże mistycznym dotykiem tego, co było, a co nagle się kończy. Życie ulatuje z Marcela, choroba szybko postępuje, pisanie męczy, ale staje się jedynym lekarstwem. W „Czasie odzyskanym” Proust powraca myślami do swojej pierwszej miłości, do Gilberty. Wspomina miejsca i ludzi, tęskni za przeszłością i za sobą w niej. Wnika w ludzkie psychiki, wyłapuje obłudę i fałsz ludzi, którzy tylko pozornie są mili i szczerzy. I nie boi się swojej oceny, ani swoich słów, które spija każda z zapisanych stron. Pisze prawdę i to, jak go ona razi i mierzi. Dojrzewa też do własnej twórczości, w którą stale wątpi i której utraty się boi. Boi się, czy sprosta i czy podoła. Życie się kończy. Serce słabnie, oczy bolą, a ciało kurczy się pod stosem szaroburych koców.  

 

Czytasz „Czas odnaleziony” i co kilka stron zamykasz tę książkę, by przeczytane słowa rozsiadły się w tobie. Utykasz fragmenty w szpary między sobą, a światem, by zatrzymać siebie w sobie. To „taniec po słowach”, do którego kroki rozpisał Marcel Proust.

 

*Wit Szostak, „Szczelinami”

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial