Mamaczyta
-
„Zupa musi być” to zdecydowanie intrygujący tytuł, przyciąga uwagę w księgarni czy bibliotece. Bez zupy to nie obiad, to prawda przekazywana z pokolenia na pokolenie, bo zupa zapewnia trwałość pożycia, zdrowie domowników i uwielbienie męża, a co za tym idzie ciągłość genealogiczną. Główna bohaterka książki Magdy Kołodkiewicz właśnie jest w domu i gotuje zupę. Jest mamą niespełna 3-letniego Bogusia i żoną jego taty. „Siedzi w domu”, tylko dlaczego nie ma czasu przez cały dzień usiąść żeby wypić ciepłą kawę?
Na fabułę tej książki składają się krótkie epizody, fabularyzowane felietony, a czas odmierzają poszczególne obiady, a dokładniej mówiąc zupy (m.in. zupa z soczewicy, flaki, migdałowa, zalewajka; znajdziemy ich tutaj aż dwadzieścia trzy). Narracja jest pierwszoosobowa i zdecydowanie zbliża nas do bohaterki, zapewne w niejednym rozdziale czytelniczki znajdą odbicie sytuacji, w których same kiedyś się znalazły. To sprawia, że czyta się tę książkę z uśmiechem, myśląc co jakiś czas, „hej, to ja!”, „dokładnie tak było”.
Bardzo podoba mi się układ graficzny tej książki i jej okładka. Energetyczny żółty kolor, nieśmiertelna pomidorowa i makaron, który zastąpił głowę postaci (to może zwiastować niekontrolowany wybuch). Każdy rozdział poprzedzany jest rysunkiem wielkiego gara z uchyloną pokrywką i wirujących wokół niego warzyw, aż się prosiło żeby wziąć kredki i pokolorować. Na końcu książki znajdziemy „Prz(y)episy” czyli kilka słów o każdej zupie i sekretny składnik, który do danej potrawy pasuje.
Jaka ta książka jest prawdziwa. Autorka bez ogródek, bez słodzenia i upiększania opisuje życie kobiety. Kobiety, która opiekuje się małym dzieckiem, ogarnia domowy chaos i próbuje zaplanować urlop dla całej rodziny, a skrycie marzy o powrocie do pracy. Opowiada o spotkaniach z przyjaciółką, o wizycie na placu zabaw, o chęci zapisania Bogusia do przedszkola i najważniejsze o próbie odbudowania intymnej relacji z mężem. Pani Magda z niesamowitą lekkością porusza trudne tematy, tematy tabu czyli zmęczenie macierzyństwem (bo każda z nas ma prawo do zmęczenia). Takie książki są potrzebne, opisują życie z przymrużeniem oka, pokazują, że nie trzeba się mordować by osiągnąć ideał, bo przecież ideałów nie ma, a gdy się czasami odpuści to można znaleźć takie zwykłe, codzienne szczęście.
Określiłabym tę książę jako antystresową. Krótkie rozdziały, napisane z lekkością i humorem, które opisują rzeczywistość tak celnie, że wywołują salwy śmiechu. Do tego kolorowanka i notesik na nasze sposoby na magiczne zupy (aż 19 stron!). Zdecydowanie pozytywnie mnie to zaskoczyło.
Książka po raz pierwszy została wydana w 2011 roku i właściwie nie straciła na aktualności. Jest uniwersalna, ponadczasowa. Nie od dzisiaj mamy zmagają się z życiem, które po urodzeniu dziecka zmieniło się o 180 stopni. A trzeba w tym życiu znaleźć czas dla siebie, by zadbać o swoją fizyczność oraz o psychikę. Trzeba też dbać o relację z mężem, to że stał się tatą nie znaczy, że przestał być mężczyzną. Ta książka spełnia swoje zadanie, jest krótka i czyta się ją błyskawicznie, a jak wiadomo każda chwila na lekturę jest na wagę złota. Z perspektywy mamy dwójki dzieci, polecam bardzo tę książkę, by nie brać życia zbyt poważnie, by dać sobie pozwolenie na chwilę wytchnienia.