Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Strychnica

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Marek Zychla
  • Gatunek: Horror
  • Liczba Stron: 512
  • Rok Wydania: 2024
  • Numer Wydania: I
  • ISBN: 9788367690911
  • Wydawca: Mięta
  • Oprawa: Twarda
  • Ocena:

    6/6

    5/6

    6/6

    5/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 5 votes
Akcja: 100% - 5 votes
Wątki: 100% - 7 votes
Postacie: 100% - 6 votes
Styl: 100% - 6 votes
Klimat: 100% - 5 votes
Okładka: 100% - 7 votes
Polecam: 100% - 6 votes

Polecam:


Podziel się!

Strychnica | Autor: Marek Zychla

Wybierz opinię:

Agnesto

  „Strychnica” to życie. Życie to „Strychnica” i na tym mogłabym skończyć.

 

Można mieć stosy książek, które zajmują większą powierzchnię płaską. Piętrzą się w literackich blokowiskach na krzesłach, biurku, podłodze, czy łóżku – bo i tu wygodnie leżakują tuż obok Johna. Bo John, poza tym, że kocha je bardziej niż ludzi, ma na ich punkcie wręcz pedantyczną obsesję. Ale, co zabawne i w co trudno uwierzyć – John nie potrafi czytać. Jakoś z nauką nigdy się nie zaprzyjaźnił, co akurat w tym miejscu, gdzie obecnie jest, nie wadzi, by w lekturze powieści się nie zanurzać. A dlaczego sam nie czyta skoro ma na punkcie książek manię? John ma trisomię 21 chromosomu, czyli – mówiąc bardziej ludzko, urodził się z Zespołem Downa. Ma niewielkie opóźnienie umysłowe, niską odporność organizmu, nad wyraz duże pokłady złości i bólu, które (co najgorsze w tym zestawie) są nierozerwalnie z nim spojone. Ból i gniew i on to jeden hermetyczny organizm. Do tego należy dorzucić agresywność i brak kontroli nad własną siłą i odruchami.

 

John to rezydent placówki w Irlandii w Coolcull. Pacjent szpitala...

 

Ale John nie jest złym człowiekiem, którego należy się wystrzegać, czy izolować. John jest dobrym, miłym kumplem, lecz te zalety trudno w nim dostrzec. W tej jego niepełnosprawności jedynym rozwiniętym zmysłem jest tylko – i aż – szósty zmysł., a ten pozwala mu szybko ocenić ludzi. Tych już wielu przemielił ów ośrodek. I wolontariuszy i opiekunów i specjalistów wszelkiej maści. Poddają się szybciej, aniżeli przypuszczali, a w ich miejsca zaraz wskakują nowi, choć i z tymi nowymi coraz gorzej. Podszkolenie języka to jedyny haczyk, reszta nie zachęca. Nawet sam trud i obowiązki nie są współmierne do tego, co tu w tych murach się dzieje. Najwięcej to szpital przemielił wolontariuszy. Amatorzy przychodzili, odchodzili. Przyjeżdżali z różnych krajów, odjeżdżali. Przechodzili wymagane szkolenie, uciekali, aż pojawia się Bartosz, Polak. Pojawia się Bart, by było łatwiej. Dlaczego to fenomen wart wspomnienia? Bart akceptuje dziwactwa Johna. Ba, ma do niego cierpliwość i co najważniejsze – słucha go. Łapie niedorzeczności, jakie ten wygaduje, a które razem zaczynają nabierać sensu. Słowa ułożone jak klocki zaczynają odkrywać przerażający obraz...

 

Tu styka się przeszłość z teraźniejszością i nasuwa się pytanie – kto tu jest chory na umyśle? Kto powinien być leczony? I w ogóle, co to za miejsce?

 

Szepty, historie plączące się, jak skołtunione włosy... Poszczególne elementy razem zaczynają nabiegać jasności i ostrości. Trzeba być uważnym i czujnym i nie kierować się radami innych, ślepych na otoczenie, trzeba pokładać wiarę w sobie. Bartosz wchodzi na ścieżkę, jakiej się nie spodziewał...

 

Na tym zakończę pobieżny zarys fabuły, świadomie, bo tą trzeba samemu rozwikłać. Odważnie wleźć w nią. Czytać i uważać, uważać i czuwać. Czas igra z tobą, co tylko podkreśla walory tej powieści. Nie sposób oderwać się od czytania. Strona po stronie wchłania cię to przerażające, aczkolwiek, zagadkowe miejsce. Ciarki po plecach ciągle dają o sobie znać, każda scena zaskakuje. I choć czujesz klaustrofobiczną ciemność, to walczysz z sobą …

 

Wszystko tu jest potrzebne, każde zdanie czy reakcja bohaterów są istotne. „Strychnica” to detalicznie wręcz opracowana i napisana książka. Oszołomi cię świat człowieka z downem. Otworzysz oczy na jego zachowanie, postrzeganie, czy odczuwanie. Dostrzeżesz jego potrzeby, co autor zrobił wyśmienicie wręcz.

 

Przekraczasz próg ośrodka na własne życzenie, ostrzega autor, a potem?... Potem niech się dzieje.

Pani M.

  Kiedy spojrzałam na okładkę tej książki, moje pierwsze skojarzenie od razu pobiegło w stronę „Stranger things”. Byłam bardzo ciekawa tego, co autor będzie miał mi do pokazania. W jaki sposób skonstruuje świat przedstawiony.

 

Zabytkowa placówka opiekuńcza w Irlandii. Dom pośrodku niczego. Bardzo specyficzny. W jego ścianach znajduje się żelazo, a do środka nie wolno wnosić czerwonych przedmiotów. Wolontariusze, którzy doglądają rezydentów, Johna, Fiony i Michaela, pochodzą z różnych miejsc w Europie. Jednym z wolontariuszy jest Bartek, młody chłopak z podpoznańskiej wsi, który wyrwał się z miejsca, w którym młodzi nie mają perspektyw. Z czasem w placówce zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

 

Byłam zaintrygowana tym, że autor umieścił miejsce akcji w placówce opiekuńczej, w której mieszkają niepełnosprawni intelektualnie rezydenci. Słowa takich ludzi bardzo często nie są brane na poważnie. I do pewnego czasu wolontariusze też nie wiedzą, czy mogą im zawierzyć. Ich wyznania brzmią bowiem jak opowieści nie z tego świata. Im łatwiej w ten sposób może być wyjaśnić pewne rzeczy, zrozumieć zmiany, jakie zachodzą, ale żeby to miało dziać się naprawdę… Nikt o zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył. Wiele osób traktuje takich ludzi z pobłażaniem, a nawet jak kogoś gorszego. Nie zauważa się często tego, że inaczej patrzą na świat i mogą dzięki temu czegoś nas nauczyć.

 

Z całego serca pokochałam Johna. Co prawda jego zachowanie czasem mroziło mi krew, ale lubiłam spędzać z nim czas. Gość miał słabość do książek, nie mogłam go nie pokochać. Fiona i Michael nie wzbudzili we mnie tak dużych emocji, co nie znaczy, że byli mi obojętni. Jeśli chodzi o wolontariuszy, to miałam z nimi pewien problem. Rozumiałam pragnienie Bartka, by wyrwać się z rodzinnej miejscowości, potrafiłam się odnaleźć w tym, co mówił. Sama pochodzę z niewielkiej miejscowości, w której kiedyś nie było żadnych perspektyw. I w sumie z całej tej trójki zagranicznych wolontariuszy był mi najbliższy. Przyznam szczerze, że warstwa obyczajowa związana z nim, z jego rodziną, w pewnym momencie interesowała mnie bardziej niż wątek fantastyczny. Sammy też była w porządku. Historia z jej przeszłości wbiła mnie w fotel. Chyba nie chciałabym wejść do pokoju, w którym mieszkała w rodzinnym domu. Na moje nieszczęście moja wyobraźnia bardzo dobrze sobie go zwizualizowała. Aż ciarki przebiegły mi po całym ciele na samo wspomnienie. Za to Nino kompletnie do mnie nie przemówił. A już historia dotycząca tego, co doprowadziło, że w pewnym momencie zaczął nosić czapki, była dla mnie nieco odrzucająca.

 

Doceniam tło powieści, wplecioną tu historię, wierzenia, mity. To robiło świetną robotę i budowało klimat. Ani przez moment nie pokręciłam nosem, że akcja książki nie rozgrywa się w Polsce. Przeniosłam się do innego świata. Dostarczył mi sporo adrenaliny, kiedyś jeszcze chętnie do niego wrócę.

 

Powieść jest dość obszerna, ale w żadnym momencie mi się nie dłużyła. Fakt, kiedy czytałam tę książkę, momentami czułam, że na niektóre wątki jestem trochę za stara. Między innymi mam tutaj na myśli Śnieżkę. Nie przekonuje mnie do końca rozwiązanie z nią związane, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń.

 

Nieco obawiałam się tego, że nie będę w stanie nawiązać nici porozumienia z bohaterami, zwłaszcza z wolontariuszami, którzy są młodsi ode mnie, ale na szczęście moje obawy się nie sprawdziły. Cieszę się, że poznałam przede wszystkim Bartka.

MagBooky

  Nie wiem jak wy, ale z horrorami mam dokładnie tak jak z komediami kryminalnymi. Tak jak przy komediach kryminalnych bardzo rzadko zdarza mi się śmiać, o bólu brzucha ze śmiechu już nawet nie marzę, tak przy horrorach - na palcach jednej ręki można zliczyć te, na których naprawdę się bałam, a w kilku kolejnych pojawiło się lekkie podenerwowanie. Zawsze jednak testuję swoje możliwości, a zwłaszcza umiejętności Autorów licząc na to, że w jednym i drugim przypadku ktoś mnie zaskoczy.

 

Nie miałam zatem żadnego nastawienia przed rozpoczęciem lektury „Strychnicy" Marka Zychli, czyli jednej z ostatnich nowości książkowych od Wydawnictwa Mięta. Zaintrygował mnie tytuł, gdyż absolutnie nie miałam pojęcia co za tym słowem będzie się kryło, co więcej nie miałam też żadnych oczekiwań w stosunku do pióra Autora, gdyż do tej pory nie było mi dane cokolwiek przeczytać, co sygnowane było jego nazwiskiem (a jak się okazuje niejeden tytuł ma on już na koncie).

 

Zapowiedź wydawnicza brzmiała obiecująco – miał to być intrygujący horror, którego akcja toczyła się będzie w pewnej tajemniczej placówce opiekuńczej w Irlandii. I tu już na początku ogromne zdziwienie, a jednocześnie szacunek dla Autora za wprowadzenie do powieści tematyki, która bliższa jest psychologiczno-psychiatrycznym rozważaniom, a w beletrystyce do tej pory omijana jest szerokim łukiem. Otóż bohaterami tej opowieści, co ogromnie mi się spodobało są postacie dotknięte deficytami intelektualnymi, żeby nie powiedzieć wprost że niepełnosprawnością intelektualną. Wciągając się w „Strychnicę” poznacie zatem Johna, Fionę i Michaela, których mimo ich ułomności połączy niezwykła więź jaką będzie przyjaźń aż do grobowej deski. Czyżbym przesadziła z użyciem takiego sformułowania? Może tak, może nie. Przecież nie będę spojlerować.

 

Do tej wyjątkowej ludzkiej mieszanki charakterologiczno-wielonarodowej dołączy Bartek – o tyle odmienny od pozostałych, że z racji pełnienia roli wolontariusza we wspomnianym ośrodku – w pełny zborny intelektualnie, a do tego życzliwy, cierpliwy i wyrozumiały dla swych podopiecznych, co sprawia, że szybko nawiązuje z nimi więź.

 

Niech Was jednak ten sielankowy dotychczasowy opis nie zmyli. To nie będzie opowiastka dla grzecznych dzieci tu będzie się działo, a co najważniejsze szybko się okaże, że zatrą się granice między tym co rzeczywiste, a tym co nadprzyrodzone. I to właśnie pojawienie się tych elementów fantastycznych sprawia, że dla mnie „Strychnica” była bardziej opowieścią z gatunku urbanfantasy niż horrorem, ale niezależnie od tego gdzie ją przypiszemy od razu powiem, że mimo jej objętości – a jest to ponad 500 stronicowa cegiełka – czytało mi się ją bardzo dobrze, chociaż trwogi we mnie nie wzbudzała. Co zrobić, jestem opornym przypadkiem.

 

Sam pomysł na książkę również mi się podobał. Owszem mamy tu dość powszechny motyw dziwnej placówki, w której ponoć straszy i która przy okazji też trochę przeraża swoim wyglądem – drzwi co to nie wiadomo dokąd prowadzą, żelastwo na ścianach i tajemnicze symbole na tynkach, co bardziej wrażliwe osobniki mogą już poczuć grozę. A jeśli do tego dodamy, że równie wiele sekretów jak sama placówka skrywają jej mieszkańcy, to jedno jest pewne przedzierając się przez kolejne strony powieści nie sposób jest się nudzić. I chociaż akurat u mnie Autor nie wywołał poczucia osaczenia i lęku przed zaserwowaną czytelnikom przygodą, to nie mam co do tego wątpliwości, że umiejętnie potęguje on napięcie, a przede wszystkim stale utrzymuje zainteresowanie czytelnika w tym co ma się jeszcze wydarzyć.

 

Jeśli zatem lubicie motywy nadprzyrodzone wrzucone do realistycznej fabuły, jesteście miłośnikami fantasy albo boicie się na horrorach to „Strychnica” musi znaleźć się w kręgu Waszego zainteresowania, ja ją serdecznie polecam, chociażby też z tego względu, że jest ona dogodną okazją do zagłębienia się w ludzkie emocje, w relacje, które łączą ze sobą wyjątkowe postaci tej opowieści, a także w przekraczanie własnych barier i przełamywaniu pewnych tematów tabu.

Książkowy Las Anki

Klątwa króla zrodzonego z grzechu

„Był dobrym człowiekiem, tylko dobro w człowieku najtrudniej dostrzec”.

 

  Nie znałam wcześniejszej twórczości Marka Zychli, ale nie przeszkadzało mi to, a wręcz pomogło w wyborze lektury. W tym roku postanowiłam ponownie wyjść ze swojej strefy komfortu i tym razem bliżej zainteresować się literaturą grozy. Cicho, cicho, dzieci. To nie demony, nie diabły… Gorzej. To ludzie. Czyż to nie brzmi jak najlepsza rekomendacja? Nie trzeba mnie było zachęcać do dalszej lektury.

 

Coolcull to mała miejscowość położona w Irlandii, na której terenie znajduje się zakład opiekuńczo-leczniczy. Zamieszkiwany jest przez ludzi dotkniętych zespołem Downa.Władze zabytkowej placówki, by zminimalizować koszty utrzymania zakładu, zapraszają w ramach praktyk językowych wolontariuszy z całej Europy. Na jedną z takich rekrutacji udaje się Bartek, skłócony z rodziną, zniechęcony do życia, lękliwy, ale dobroduszny i pełen empatii.Chłopak bez żalu opuszcza Polskę. Na miejscu poznaje wolontariuszkę Sammy z Niemiec oraz Francuza Nino. Sam zakładrobił raczej nieprzyjemne wrażenie. Ponury zabytkowy gmach, w którym ściany częściowo składają się z metalowych płyt mających ochronić mieszkańców przed pożarem. Na teren ogrodzonej wysokim płotem placówki nie można wnosić żadnych przedmiotów w kolorze czerwonym: od walizki, poprzez okładki książek czy nawet skarpetki. Bartek szybko zaprzyjaźnia się z chorym na Downa Johnem uważanym za najbardziej kłopotliwego rezydenta. John wraz z innymi mieszkańcami powoli odkrywają przed nim prawdędotyczącą miejsca ich pobytu, a ta jest jednocześnie niewiarygodna i przerażająca…

 

„Magia jest równie stara, co świat. Starsza od życia, czyli i od Śmierci”.

 

Od pierwszych zdań zachwycił mnie styl Autora, plastyczność obrazów, spójność wątków i sam pomysł. Natomiast jak na powieść grozy nie wywołała w mnie większych emocji, a już na pewnosię nie bałam. Czytałam ze sporym zainteresowaniem i bez przewracania oczami z irytacji, ale czasem czułam lekkie znużenie.

 

Co znajdziemy w Strychnicy? Autor stworzył kompilację z kilku wątków. Mamy dobrze opowiedzianą obyczajówkę, fantastykę, odrobinę strachu. Według mnie za dużo fantastyki w tej grozie, ale może to i dobrze. Podobały mi się zgrabnie wplecione wątki historyczne związane z Irlandią np. wielkim głodem oraz powiązanie z mitologią celtycką. Przede wszystkim zaś ujęło mnie miejsce osadzenia akcji i nie tylko chodzi mi o wiecznie dżdżystą i mglistą irlandzką wieś, co o zabytkową, mroczną placówkę z niepełnosprawnymiludźmi, a to zupełnie inny typ bohaterów od powszechnie występujących w literaturze. Powiązana z nimi historia jest nie tylko zajmująca, ale pokazuje rezydentów domu opieki jako zwykłych ludzi, mających identyczne rozterki. Chcą być kochani, zrozumiani i potrzebni jak każdy z nas. Pod wieloma względami są jednak od nas „zdrowych” lepsi: nie robią nikomu celowo krzywdy, nie wiedzą co to interesowności, kłamstwo, manipulacja. Żyją chwilą i potrafią cieszyć się z małych rzeczy.

 

„Twoi nowi przyjaciele mają dusze wojowników, skoro walczą przez całe życie. Zaledwie nieliczni dostrzegają w nich pełnoprawnych ludzi. Uwierz, że nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, jakie toczą potyczki. Ze sobą, że zdrowiem czy z bliskimi. Demony nie zajmą im wiele czasu”.

 

„Każdy jest opóźniony względem największych umysłów świata”.

 

Strychnica wbrew klasyfikacji gatunkowej nie straszy, a uczy otwartości na świat, na wszystkich ludzi. Uczy tolerancji, wartości przyjaźni, miłości, dzięki którym można przetrwać najgorsze w życiu momenty. To barwna opowieść o wielkiej odwadze, o trosce i poświęceniu okraszona dawką wyważonego humoru. Podoba mi się, że podczas lektury przeważyły głębsze przemyślenia czy to na temat niepełnosprawności, czy też zdrowia psychicznego niż groza zapierająca dech. To w końcu opowieść o przemijaniu, które dla każdego z nas prędzej czy później skończy się śmiercią. I świadomość tego jest straszniejsza niż niejeden wymyślony demon.

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial