Tomasz Niedziela
-
Często się słyszy, że sequel to gorsza część pierwowzoru i z reguły robi się ją po to tylko, żeby przydłubać parę groszy. Są przykłady, które temu przeczą, jak choćby „Ojciec chrzestny II” czy kilka innych filmów, w książkach trudniej o przykłady, ale „Rama II” na pewno zalicza się do tego typu – druga część nie jest wcale gorsza od pierwszej, może nawet lepsza, ciekawsza.
Wszyscy, którzy czytali pierwszą część wiedzą, że statek obcych wykorzystał grawitację Słońca i odpłynął w siną dal kosmosu. Wprawdzie naukowcom udało się wejść na jego pokład, ale tak naprawdę nie poszerzyli naszej wiedzy za bardzo, nie zdążyli zbadać i odkryć technologii obcych. Na ziemi targanej wieloma kryzysami zastanawiano się czy lub kiedy powróci lub przybędzie kolejny statek. I w końcu przybył.
Znowu więc ruszamy badać obcą technologię, tym razem jednak jesteśmy bardziej zdeterminowani i konkretni. Wiemy czego nie wiemy i wiemy czego szukać i co mogłoby się nam najbardziej przydać. Żyjemy jedna w świecie wszechogarniającej informacji, nie do końca więc dziwi, że wyprawie (nielicznej przecież) towarzyszy aż dwóch dziennikarzy, relacjonujących praktycznie wszystko „na żywo”, z uwzględnieniem opóźnienia czasowego związanego z odległością.
Mamy ponowny opis wnętrza statku, pojawiających się robotów czy urządzeń. Badacze są przygotowani na wiele zjawisk, więc praca idzie łatwiej. W zasadzie to wszystko co można powiedzieć o warstwie science fiction, przynajmniej do pewnego momentu. Tak naprawdę rzecz jest o zupełnie czymś innym.
Większość książek czy filmów, które pokazują jakiś ewentualny kontakt z obcą cywilizacją bądź zmuszają nas do globalnej współpracy ze względu na katastrofę pokazuje generalnie rzecz ujmując głupotę ludzką, egoizm, bardzo niezdrową rywalizację (typu: na złość mamie odmrożę sobie uszy), totalną ignorancję i brak przywództwa. Zawsze są jakieś happy endy, bo znajdują się te szlachetne i mądre jednostki, które nas ocalą. Tyle tylko, że w rzeczywistości to właśnie będzie ta bajka, która się nie ziści. Czy autorzy s-f starają się być prorokami (a nikt nie jest u siebie prorokiem – gdzie to jest „u siebie”) czy jest to „wołanie na puszczy”?
W tej powieści bardzo ciekawe są pogłębione opowieści o głównych bohaterach, o ich przeszłości, o ich drodze do znalezienia się wśród kilkunastu osób wybranych z całego świata to zbadania tego niezwykłego obiektu. Do tego przemyślenia religijne, rozmowy z papieżem – jak bardzo może zmienić się (lub nie) wiara katolicka? Albo czy mamy umiejętności pozazmysłowe, czy stare wierzenia i praktyki, o których zapomnieliśmy, coś nam mogą dać? Wreszcie zasadnicze decyzje – nacisnąć guzik czy nie? Zawsze zadziwia mnie czemu mało kto spogląda na spotkanie z obcymi tak: jeżeli do niego dojdzie i to oni nas odwiedzą, to ze wszech miar jest oczywiste, że stoją na wyższym szczeblu rozwoju technicznego czy technologicznego, więc naprawdę z tymi naszymi „bombkami” w jakikolwiek sposób damy im radę? Odstraszymy ich, zniechęcimy? Naprawdę?
Zakończenie książki jest dla mnie zaskoczeniem – to bardzo miła rzecz. Lubię jak literatura w dalszym ciągu powoduje, że odkrywam coś nowego. Dlatego właśnie tak bardzo warto czytać!
Na zakończenie jeszcze jedna dygresja, a może raczej wniosek wyciągnięty z lektury. Jakoś od lat nie przepadam za osobami uważającymi się (w większości niesłusznie) za dziennikarzy. Ostatnie miesiące utwierdzają mnie w tym coraz bardziej. „Uwielbiam” tekst dziennikarza pt.: „Moi czytelnicy/słuchacze/widzowie chcieliby wiedzieć...” No i postać dziennikarki z „Ramy II” potwierdza tę regułę w sposób super jaskrawy. Odsyłam do lektury...