Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Rumowiska

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Rumowiska | Autor: Wit Szostak

Wybierz opinię:

Doris

        „Rumowiska” to opowieść o życiu, o pisaniu, o powieści, języku oraz oczywiście i nade wszystko o człowieku. Bohaterką jest tutaj rzeka, ale autor podkreśla zarazem, że „Rzeka jest metaforą. To jasne. A jeśli metafora jest rzeką?” Jak zatem należy rozumieć tę parabolę, którą Wit Szostak pieczołowicie konstruuje, rozbudowuje i przeobraża? Można dociekać jej istoty przyrównując sens słów: rzeka – rzecz – rzeczywistość – rzec. W nich zawiera się zarówno rodzina ze swoim dziedzictwem, kraj z własną historią, dom i jego niezbadane nigdy do końca pokoje i korytarze, bieg zdarzeń, bieg czasu, zbieg okoliczności. A to zaledwie cząstka tego, co z „Rumowisk” możemy wydobyć, zrekonstruować i po swojemu oswoić.

 

        Rzeka w „Rumowiskach” ma wiele ważnych dopływów, zasilanych po drodze przez mniejsze i całkiem nieduże strumyki.  Jeden z najważniejszych rozrasta się szeroko, burzy, wiruje i dudni po kamienistym, mocno wyżłobionym dnie, odsłaniając przy okazji, jedną po drugiej, latami skrywane tajemnice. To historia rodziny Chodnikiewiczów, jej kilku pokoleń. Możemy śledzić, jak zza tej wszystkim znajomej, oficjalnej twarzy babci Heleny, wyłania się jej druga, osobista i bardzo bezbronna fizis, by jednak już niebawem znów na zawsze zniknąć, jak powoli wyjaśnia się zagadka służbówki Onego i tajemnica samej jego osoby, jak coraz bliżej ku nam podchodzi dziadek Tomasz, by wszak co jakiś czas skryć się  z ulgą w swoim gabinecie – azylu, wokół zaś krążą cienie tych, których wojna połknęła, by nigdy nie oddać, lub oddała już obcymi, całkiem nie do poznania.

 

        Przetacza się historia, powojenne powroty i wrastanie w nowe miejsca i nową rzeczywistość, porządkowanie życia na wzór rozkładów jazdy kolei, by za nic nie dopuścić do kolizji, przestojów, by dobrze rozpoznać priorytety i dalsze ciągi komunikacyjne. Jest konspiracja, ruch wolnościowy, zebrania w ciszy gabinetu, ulotki, Solidarność, transformacja i sejm kontraktowy, emigracja za lepszą przyszłością, która przynieść może więcej bólu niż pożytku i nie jest warta nowo budowanego domu.

 

        Nie może zabraknąć dwóch tak istotnych dla autora światów. Są nimi Kraków i rodzina. Kraków – miasto żyjące, oddychające, kryjące tajemnice, nasycone przeszłością i legendą, karmiące się nimi oraz zwrotnie przekazujące ludziom ową magiczną, nieco przytłaczającą aurę, wyciekającą każdym porem kamiennej fasady budynków, bruku pamiętającego jeszcze kopyta koni ciągnących królewską karetę, drzew szumiących opowieściami. Tak było w „Chochołach”, powieści-sadze, w której Kraków przeobrażał się, znikał, by za niedługo pojawić się i pochłonąć mieszkańców, przywoływał zamierzchłe duchy i mieszał czasy. W „Rumowiskach”  miasto towarzyszy strumieniowi rodzinnej historii, zasilając jego nurt, wrzucając weń dodatkowe kamyki, burząc osuwiska. Jest ważny i obecny.

 

        Innym nurtem tej opowieści są podkrakowskie Świniowice z fabryką Mielonki Najprzedniejszej i klubem sportowym Puszkarz. No i jest także wykład o rzece, jej meandrach i metaforach, wielce pomocny w rozbiorze tej zadziwiającej, wielostopniowej i wieloaspektowej powieści. To rzeka, do której wpadają wspomnienia, wyblakłe, fragmentaryczne. Srebrna łyżeczka z suku w Damaszku, cenna, zaśniedziała pamiątka, już nie bardzo wiadomo czego, powidoki pierwszej fascynacji erotycznej, konspiracyjne narady w gabinecie dziadka osnute papierosowym dymem, przebiegające w zgodnej, rodzinnej otulinie milczenia.

 

        Głównym, choć nie jedynym narratorem uczynił Wit Szostak przedstawiciela trzeciego pokolenia Chodnikiewiczów, imiennika nestora rodu, który mówi o sobie: „Nazywam się Tomasz Wnuk. I opowiem o ciszy między tymi dwoma słowami.” W ten sposób rozpoczynamy wędrówkę niejako pod prąd, od ujścia ku źródłu. Najpierw jest śmierć dziadka Tomasza, byśmy od tego ostatecznego końca, śmierci jako rozpadu, cofnąć się mogli ku początkom, łącząc poszczególne dopływy w jeden bieg, włączając je w szerszy kontekst rodzinnych zależności i uwarunkowań. Przy czym żmudnie idzie Tomaszowi Wnukowi, a za nim i nam, oddzielanie ziarna od plew. Zauważamy choćby, że najważniejsza osoba w rodzinie Chodnikiewiczów, dziadek, stwarzał się sam z półprawd i konfabulacji, poprzez przedmioty, które tak naprawdę go nie obchodziły i nie dotyczyły, budował kunsztownie swoją legendę. Prawdę odkrywać zaczęto po jego śmierci, gdy ze zgromadzonego rumowiska rzeczy można było wreszcie wydestylować sam ekstrakt, to co najważniejsze, dziadkowe.

 

        Do głównego nurtu co rusz wpadają rozmaite strumyki, te duże – najważniejsze fakty, niesporne fragmenty życia, ale także te skraplające się powoli informacjami, skrytymi w skałach i podłożu, jednak z mozołem torujące sobie drogę, żłobiące łożysko, by w końcu triumfalnie wlać się do serca rzeki. Są i te ledwo domyślne, podziemne, niewidoczne, choć niekiedy słyszalne spod powierzchni, dopominające się nieśmiało o uwagę. Bardziej je przeczuwamy niż czujemy, nie jesteśmy pewni, czy nie stanowią tylko wytworu naszej fantazji. „Podziemne rzeki mogą być wielką pokusą. To przecież wyjście poza widzialne, przekroczenie źródła. Czym jest rzeka zanim stanie się rzeką? Jeśli jest w człowieku pragnienie źródłowości, to jak potężne musi być odkryte na dnie źródła pragnienie podziemności?” Każdy z bohaterów, jak i my wszyscy przecież, ma taki fragment życia, który chce zostawić tylko dla siebie, schować w podziemnym królestwie pamięci. Gdy natykamy się nań przypadkiem, widzimy zdumieni zupełnie inny obraz człowieka niż ten znany nam na co dzień. Ale to rzadki przypadek, a to, co pod ziemią, tam też ma pozostać. Nie da się jednak zaprzeczyć, że samo dokopywanie się do sekretów, wyskubywanie ich spomiędzy szczelin i zakamarków, to powszechnie znany i z pasją uprawiany sport, rodzaj ekscytującego łowiectwa. Zwykle więc opowieści towarzyszy dopowieść, a więc to, co wykreowała wyobraźnia i co bezwiednie zrosło się z realistyczną tkanką w nierozerwalną całość, na tyle ją zainfekowało, że niełatwo będzie przywrócić chwiejną równowagę. Toczy się więc rumowisko, a rzeka opływa kamienie, wyobla je, wygładza, przytula…

 

        „Język dotrze wszędzie, naniesie, nawarstwi się i obejmie wszystko”. Język rzeki, a więc życia, powieści, jej rytm, tempo, zawirowania i płycizny, spiętrzenia i głębiny, te wszystkie „toczyny, wleczyny, unosiny, zawiesiny i roztwory.” To wszystko nas u Wita Szostaka zadziwia, onieśmiela, w końcu wchłania i trzyma mocno, do utraty oddechu. Z posługiwania się literackim językiem polskim w sposób ekwilibrystyczny, wielopiętrowy, nowatorski, podkreślający jego różnorodność, piękno i możliwości Wit Szostak słynie nie od dzisiaj. Zauroczyło mnie to już kilka lat temu w niewielkiej powieści „Wróżenie z wnętrzności”. Zdaje się on dysponować nieograniczoną wyobraźnią, pozwalającą mu modelować słowa i tworzyć z nich zaskakujące świeżymi kontekstami zestawienia. Całe fragmenty „Rumowisk” można by wyjąć śmiało z tekstu i potraktować jako osobne eseje, które doskonale da się czytać pojedynczo, zaś włączone na powrót w pozostałą materię powieści, natychmiast znów się z nią jednoczą, wplatają i dodają znaczenia.

 

        Autor eksperymentuje też z nastrojem, z łączeniem różnych struktur literackich, z wnikaniem między znaczenia, w ich pęknięcia i zarysowania, by wydobyć, wydusić z nich coś więcej, odkryć tajemnicę. Powieść słusznie jest tu przyrównana do stale wzbierającej, przemieszczającej się ze swojej natury rzeki, życie zaś jawi się nam pulsujące niczym nurt, zbierające poboczne odnogi i odnóżki, inne w naszej pamięci, a nieco odmienne we wspomnieniach bliskich nam osób, choć przecież te i te jak najbardziej prawdziwe. Odbywa się ciągłe odkrywanie ułamków prawd, które układają się w kolejne opowieści, wzbogacające tę główną narrację, często ją dekomponując i reinterpretując.

 

        Czuję, że autor opowiada też trochę siebie, między wierszami tka wyimki z własnej historii, łącząc je dyskretnie z pozostałą resztą, okraszając osobistą emocją. Próbuję więc wyłuskiwać te okruchy i lepić z nich jeden obraz, niepełny, ale zawsze jakiś. Człowieka oddanego miastu i ludziom, gawędziarza wyginającego zdania w erudycyjne esy-floresy, tworzyciela mitów i alegorii na użytek opisu złożoności świata. Przy tym zaś osoby wrażliwej i empatycznej, z wyrozumiałością podchodzącej do kreowanych przez siebie bohaterów i z dużym wyczuciem reagującej na potrzeby tych, których wojna wyrzuciła z domów i skazała na niepewny los uchodźcy. Nalewa do talerzy parującą zupę, tłumacząc się: „Nie chcę notować, co widzę w oczach matek, czuję, że byłoby to zdradą. Ich anonimowość niewiele zmienia, są nagie w swej bezradności i trzeba odwrócić wzrok i powściągnąć rękę, która chce pisać. W takich chwilach ważniejsza jest ta druga ręka, która zatrzymuje pióro i stawia granice. Nie piszę o uchodźcach, nie mam prawa, piszę swoje. Tylko tak mogę uciec.” To jeszcze nie czas, za wcześnie, ale historia upomni się i o tę opowieść, której nurt będzie silny, wezbrany poczuciem krzywdy i łzami matek oraz, mam nadzieję, donośny.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial