Michał Lipka
-
Didier Tarquin. No nie powiem, że uwielbiam gościa, bo w sumie to tylko jeszcze jeden komiksowy wyrobnik i znam masę autorów zdecydowanie od niego lepszych. Ale nie każdy musi być najlepszy, nie musi być wybitnym, ani jakoś bardzo wybijać się ponad pozostałych, bo czasami wystarcza po prostu trafić w czyjś gust czy dostarczy dobrej rozrywki. I właśnie taką dotąd zapewniały mi komiksy Tarquina – a przynajmniej te przez niego rysowane. I ceniłem tam sobie jego rysunki (mówię o seriach o Lanfeuście), ale trafiały do mnie też fabuły, pisane przez Christophe’a Arlestona. Więc zastanawiałem się, jak „OKP Dolores” wypadnie, bo tym razem to Tarquin – a właściwie Tarquinowei – wzięli się również za treść. Ale jest spoko. A nawet całkiem przyjemnie.
Niegdyś była zakonnicą. Potem odziedziczyła po ojcu statek piratów. Teraz, po wszystkich tragediach, jakie ją spotkały, po wszystkich tych stratach i żalach, przemierza z przyjaciółmi kosmos, chcąc zostawić za sobą wszystko, co dotąd miała na głowie. Ale, jak się można domyślić, problemy nie chcą jej zostawić. Nasi bohaterowie rozbijają się więc na obcej planecie, a miejsce to skrajnie niegościnne. Do tego Mona jest w ciąży, poród zbliża się nieubłaganie, a zagrożenie z każdą chwilą staje się coraz większe i bardziej namacalne…
Jak Wam brzmi ten komiks? Dla mnie, jak taka jazda bez trzymanki, nie do końca na poważnie, za to z całą masą pomysłów. Ale czy tak właśnie jest? Nie do końca. Tarquinowie to nie spece od fabuł. Ilustrując scenariusze innych, zdobyli doświadczenie i wiedzą już, co i jak. Ale mistrzami nie są. Więc ich fabuła jest szybka, pełna akcji, a także – co uważam w tym wypadku za plus – dość oszczędna w dialogach. Wiedzą, że lepiej idzie im (bo Didier rysuje, Lyse koloruje) opowiadanie obrazem i to właśnie robią. I fajnie to robią.
Co do samej treści, trochę żałuję, że jakoś nie było tu humoru. A może inaczej – niby był, ale jakiś taki blady, nieśmieszny, a przynajmniej mnie nieśmieszący. Nie jest tu duży zarzut, właściwie można rzec, że tej historii zbędne są żarty, niemniej po wszystkich tych seriach z „Troy” oczekiwałem, że coś jednak mocniej autorzy zostaną w tym klimacie. Ale powiem, że ta szalona akcja, taka nonszalancja i luz mi odpowiadają. I wchodzą bardzo przyjemnie, nawet jeśli bezrefleksyjnie. I nieważne, czy czytacie to wszystko od początku i tu kończycie, bo to finałowy tom, czy może dopiero teraz zaczęliście. Zgubić się nie zgubicie.
A największą atrakcja pozostają rysunki. Fajne, lekkie, cartoonowe, ale ze sporą dawka realizmu, widowiskowe przy okazji i z bardzo przyjemnym kolorem, w którym jest sporo klasycznej prostoty – takiej w najlepszym tego słowa znaczeniu. Fajnie, że nie ma tu szafowania komputerowymi efektami, nie ma efekciarstwa, jest za to naprawdę dobra, rzetelna, może i rzemieślnicza, ale całkiem udana robota.
Więc polecam. Fanom wszystkich tych serii o Lanfeuście z Troy (a raczej ogólnie o tym świecie) i wszystkim tym, którzy lubią europejskie science fiction w graficznej formie. „OKP Doloroes” (te OKP to skrót od Okrętu Kosmicznego Piratów i to sporo o samej serii nam mówi) to przyjemna, lekka, szybka i jednocześnie ładnie wydana (twarda oprawa trochę zbędna przy tej ilości stron, acz ładnie wygląda, nie przeczę).