Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

PRZEKLĘTY

Samuel Serwata

 

PRZEKLĘTY

 

 I

„Nie sztuka umrzeć, sztuka żyć,
w słońcu, kwiatów woni,
każdy potrafi w ziemi zgnić,
nie sztuka umrzeć, sztuka żyć…”
(Aforyzm Japoński)

 

Klinga miecza zaświstała w powietrzu i przebiła ciało starca, którego oczy mieniły się bielą. Ostrze zagłębiło się jeszcze głębiej, ale starzec zdawał się tego już nie czuć. Spod niego wylewała się czarna smoła. Gdy ta, spływała na trawę i kwiaty, rośliny wokół niego więdły. Spódnica samuraja zafalowała nagłym podmuchem wiatru. Jego lekko przystrzyżona broda wykrzywiła się przez nikły uśmiech zwycięstwa. Jego jedyne sprawne oko, obserwowało jak starzec bezgłośnie kona. Drugie oko, zasklepione, gdyby wciąż było na swoim miejscu, pewnie też by napawało się tym widokiem. Jednym nagłym szarpnięciem, wyciągnął klingę z ciała starca i wyciągnął je w stronę słońca. Czarna krew spływała wzdłuż niej.
Ciało starca zamierało, sztywniało i wyginało się jednocześnie, nienaturalnymi gestami, aż cały ruch spowolnił i ustał całkowicie. Samuraj wziął głęboki wdech i schował miecz w pochwę przy pasie. Rozejrzał się wokół siebie, po polanie, gdzie naokoło wyrastał gęsty las. Patrzył w jego głąb najdalej jak tylko pozwalały mu na to oczy. Nie wyczuwał już nic groźnego. Napięte mięśnie zaczęły stopniowo wiotczeć. Przypiął rękojeść miecza paskiem i zaczął iść przed siebie, kierując się w stronę wioski.
Wśród straganów na targowisku, samuraj szedł wolno, napawając się widokiem, który, mimo iż częsty dla jego oczy, nigdy nie wydawał mu się wystarczający. Podziwiał towar sprzedawany przez zubożałych wieśniaków oraz samych wieśniaków. Dochodził wolno do swojego stragany, który służył mu także jako miejsce zamieszkania. Bowiem, mężczyzna ten, nie potrzebował niczego więcej. Przeszedł pod słomkowym zadaszeniem, mijając po obu stronach sąsiadów. Rozsunął rękami zwisające spod sufitu naplecione wieńce z brązowych koralików, i był na powrót u siebie. Zasiadł na wiklinowym fotelu, ściągnął miecz i włożył go do wysokiego kosza pomiędzy innymi.
Powietrze były upalne, ale rześkie jednocześnie, jeśli oczywiście nie stało się zbytnio na słońcu. Samuraj przymknął oczy i odpoczywał. Lecz nazbyt szybko ponownie je otworzył, wyczuwając czyjąś obecność. Do jego straganu weszła stara wieśniaczka. Badając go oczyma próbowała dojrzeć w nim czy owemu adeptowi może powierzyć sprawę, z którą przyszła.
- Proszę usiąść, proszę nie stać niepotrzebnie i opowiedzieć, jaka sprawa panią do mnie przyprowadziła.
Kobieta nieustannie gapiła się na młodego wojownika, próbując jednocześnie podważyć w umyśle znaczenie jego słów, do końca ich chyba nie rozumiejąc. W końcu się odezwała.
- Miałabym dla ciebie zadanie, i prośbę jednocześnie, za które obie rzeczy ci rzecz jasna zapłacimy. Ale nie jestem do końca przekonana czy podołasz temu nietypowemu zadaniu.
- Proszę zacząć mówić, a sam zdecyduje czy pani sprawa jest warta mej uwagi i czasu. I czy będzie przeze mnie możliwa do wykonania.
Staruszka oblizała zaschnięte usta, po czym znów zaczęła mówić.
- W wiosce przebywa pewna młoda dziewczyna, okradająca nas ze zbiorów dziennych ryżu.
- Mam ją złapać i przyprowadzić do was, byście wymierzyli jej karę?
Kobieta spojrzała rzuciła na niego przemierzły wzrok, po czym odpowiedziała.
- Niezupełnie.
Samuraj ogarnęło lekkie zdziwienie, lecz próbował dobrze je w sobie ukryć, jak i również ciekawość, która miotała nim niczym rybę w sidłach.
- A więc co mam zrobić z ową „dziewczyną”?
- Chcielibyśmy, bowiem przemawiam w imieniu wszystkich tych, którzy pracują przy zbiorach. Abyś pochwycił i zabił tą dziewuchę. Jest ona, bowiem opętana przez złego ducha.
Samuraj oparł się i złożył na swojej piersi obie dłonie, i rozważał w skupieniu wartość wykonania tego zadania, a także, prawdziwość wypowiedzianych przez staruszkę słów. Bo nigdy nie należy być pewnym, co do tego, kto tak naprawdę na tym świecie jest opętany.
- Dobrze, więc. Podejmę się tegoż zadania, jednak nie obiecuję, że spełnię je. Jednak jeśliby mi się udało, to, jaką kwotą zamierza mnie pani obdarzyć za spełnienie zadania?
- Płacę z góry połowę sumy, niezależnie czy ja pochwycisz, czy nie. Myślę, że to uczciwa decyzja, i wystarczająca suma. – Starsza kobieta wstała i z kieszeni swej sukni wyciągnęła lnianą sakiewkę zawiązaną słomkowym sznurkiem. Podrzuciła ją prosto na kolana samuraja. Kobieta wstała, a wojownik przeliczał monety z zadowoleniem stwierdzając, że suma jest aż nadto wystarczająca. Wojownik schował sakiewkę za koszulę.
- Od kilku dni, równo o zachodzie słońca, gdy praca na ryżowych polach jest skończona, od strony lasu, wyskakuje dziewczyna cała przyozdobiona piórami, skacze ona tak zwinnie, że żaden z nas nie może jej chwycić. Zanim odbierze nam jeden z worków, wykrzykuje coś w nieznanym języku, po czym niemal znika.
- Interesujące. Wiadomo gdzie mieszka, jak się nazywa, cokolwiek?
- Nie.
- A jej twarz. Jak wygląda?
- Ma dziwną maskę, całą obmalowaną pstrokatymi wzorkami.
- Czyli nic kompletnie o niej nie wiadomo?
- Zupełnie nic, mości panie.
Samuraj przytaknął i przez chwilę nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, ani nie okazywał żadnego ruchu, zupełnie jakby nagle zasnął z zamkniętymi oczami. Jednak młody samuraj zastanawiał się, jakich to problemów może narobić jedna dziewczyna, skoro dosyć, że ubodzy wieśniacy wynajmują jego, to jeszcze płacą mu solidne pieniądze i nakazują zabić. Czyżby naprawdę wierzyli, że w dziewczynę wstąpił demon?
 Kobieta zanim wyszła jeszcze coś powiedziała, jednak samuraj nie słuchał już jej skupiony w rozmyślaniach, tylko mimowolnie pokiwał głową. Samuraj nie miał jednak innej możliwości, jak pochwycić dziewczę i samemu podjąć decyzję, czy mała warta jest zabijania, i pieniędzy, które dostał.
Samuraj założył jeden z mieczy na plecy, i wyszedł pomiędzy zaludnione stragany. Słońce było jeszcze wysoko, a do wieczora było mnóstwo czasu na psychiczne przygotowania. Szedł w stronę pola ryżowego, wolno i bez pośpiechu, widząc nieopodal las, w którym musiał zabić prawdziwego opętanego, niemal demona wcielonego. W drodze minął wędkarzy, łowiących karpie w dużym stawie, dorożki, kobiety w aksamitnych kimonach podkreślającymi kształty, a także mężczyzn w słomkowych kapeluszach, obładowanych najróżniejszymi rzeczami.
W oddali widział pochylonych siewców na podmokłym polu. Podchodził wolno w ich stronę. Obserwował ich pracę, ale widział też pewne napięcie. Każdy z chłopów doszczętnie pilnował swego wora ryżu, nie spuszczając z niego wzroku. Za polem stały trzy chałupki na pewnym gruncie, a zaraz przy brzegu, stał młyn wodny i mała stodoła, w której widać było dwóch strażników pilnujących zebranych zapasów. Samurajowi przeszła przez głowę myśl, dlaczego mała nie przyjdzie w nocy, kiedy połowa śpi, a druga połowa przysypia, nie włamie się i nie wykradnie niepostrzeżenie worków. Tylko naraża się na schwytanie i rozpoznanie. Może być kilka odpowiedzi na to zagadnienie, jednak jak na razie wstrzyma się z jakimikolwiek rozmysłami. Samuraj zasiadł pod jednym z drzew pośród wysokich traw, które jednak nie były na tyle wysokie, by mu zasłaniać widok na pracujących wieśniaków. Atmosfera wokół niego zaczynała go rozpraszać, i prawie całkowicie skupił się na śpiewających ptakach, szumie drzew, rześkim, ciepłym powietrzu, rozmowach wędrownych, koczujących nieopodal. Zaczynał się odprężać, jednak czuwając bacznie, by nie zasnąć.
Praca chłopów trwała nieustannie. Samuraj zaczynał czuć uwielbienie i satysfakcje z tego, kim jest. Nie musiał on całymi dniami poświęcać się takiej pracy, tylko trwać, aż ludzie sami do niego przybędą i zarzucą sakiewką. Zazwyczaj praca nie trwa długo, a pieniądze za jedno zlecenie starczają na cały tydzień, a rzadko bywa, by nie zarobił na utrzymanie.
Gdy tylko słońce zaczęło zmieniać kolor w mniej więcej takim stopniu, by można było na nie patrzeć bez mrużenia oczu. Gdy tylko dostrzegł, że ludzie zaczynają prostować plecy i schodzić z pola, również i on się rozprostował. Wieśniacy zaczęli składować worki by zanieść je do stodoły. Samuraj był nieopodal, niezauważalny dla tych, którzy go nie szukali wzrokiem. Był uważny. Czuł napięcie. Do momentu gdy w niebo wystrzeliła ptasia postać, rozpościerając się na tle czerwieni i pomarańczy. Wielka postać, trzepocząca głośno skrzydłami, niczym spłoszony bażant. Miotała się i skakała tak szybko, że niewytrenowane oko nie nadążało nad postacią. Mała naskakiwała na plecy kolejnych chłopów, przeskakując z jednego na drugiego, jak po kamieniach, w rwącym strumyku. W ręku miała długi kij, niebędący ani bambusem ani żadnym drewnem. Połyskiwał nieco szlachetnie. Gdy brakło wieśniaków, dzikuska wbiła kij w ziemię opadając, zakręciła się na nim, i wystrzeliła w stronę zdezorientowanych strażników, mających w rękach tylko bambusowe dzidy, których najwyraźniej bali się użyć. Nie dotykając ziemi, pochwyciła kilka niezabezpieczonych worków, złapała je w obie ręce, robiąc salto do tyłu, wyrwała wbity w ziemię swój niezwykły kij i poszybowała wysoko w niebo, niemal wyglądając jak prawdziwy ptak. Krzycząc przy tym nie tyle zwycięsko, ile radośnie.
Samuraj zanalizował miejsce lądowania mierząc wzrokowo kąt skoku, i pomknął błyskawicznie, przecinając tą samą drogę, co dziewczyna, tyle, że biegnąc po ziemi, a nie po niebie. Gdy myślał, że straci ją z oczu, dziewczyna zaczęła opadać na wielkie rozłożyste drzewo. Samuraj wyciągnął miecz, brzęcząc nim, zrobił krok, i odciął pośpiesznie gałąź, na której miała wylądować mała dzikuska. Wielce nie tyle przestraszona, ile zdziwiona, odbiła się od kory drzewa i ponownie wbiła kij w ziemię, przystając na nim. Worki miała obwiązane wokół szyi i zarzucone na plecach. Spojrzała na niego w zaciekawieniu, przez maskę, jednak samuraj nie mógł niczego odkryć i rozszyfrować. Zrobiła podnowny odskok do tyłu, ale tym razem samuraj świsnął jej mieczem przed oczami rozcinając dolną część maski, ukazując małe niewinne usta, policzki i czubek ślicznego, gładkiego noska. Dziewczyna widząc jego zdziwienie i zafascynowanie, uśmiechnęła się drwiąco, wystawiła język, wyrwała swój kijaszek i zaczęła biec w stronę kładki. Samuraj dopiero po namyśle rzucił się za nią w pogoń. Dzikuska naskoczyła i przebiegała po moście. Samuraj okazał się być szybszy, jednak mała nadrabiała ową szybkość, swoją nadnaturalną zwinnością.
Pościg zaczął kierować się w stronę targowiska, i tu zaczęły się problemy dla samuraja, bo co nadrobił przez szybkość, tu sprawiało mu utrudnienie. Dzikuska zwinnie omijała każdą przeszkodę, przeskakując ją, natomiast samuraj nie posiadał takich zdolności, i dzikuska, coraz bardziej się od niego oddalała. Po przeskoczeniu wszystkich stojących na jej drodze koszach z owocami, ludźmi i innych rzeczach stojących jej na drodze, wleciała między zaułki budynków miasta, i na chwilę zniknęła mu z oczu. Po sporej różnicy czasu, którą jeszcze powiększyło jego nieudolne zderzenie ze starym tkaczem, którego mała tak niepostrzeżenie przeskoczyła, nie wzbudzając najmniejszej uwagi przechodniów. Tkacz ten wcześniej skulony, wyprostował się. I tak dzikuska wciąż miała nad nim przewagę, co go coraz bardziej denerwowało, i niemal motywowało do dalszego działania.
Samuraj rozglądał się po ściemniających się krętych uliczkach, jednak jego wzrok, niczego nie wyłapywał. Zaraz przy jednym budynku dostrzegł drabinę, prowadzącą na dach. Wszedł na nią pośpiesznie, ale i z ostrożnością, bo nigdy nie wiadomo, jak stabilna i mocna jest owo narzędzie. Wkroczył na dach, i położył się zaraz przy jednaj z krawędzi, obserwując uliczki w dole. Dziewczynka, szła najciemniejszymi zakamarkami, blisko ściany, omijając światło, i cienie, które mogłaby rzucać. Szła teraz wolno i niepostrzeżenie. Rozglądała się bacznie wokół siebie, nie omijając nawet obserwacji nieba. Mimo tego, jej uwaga była wciąż napięta, i wydawała się być niezwykle zdeterminowana i skoncentrowana na każdym ruchu, którego doświadcza i wykonuje.
Samuraj natomiast, nie chcąc stracić z oczu młodej niezwykłej dziewczyny, nie zamierzał tracić czasu i schodzić tą samą drogą, którą wszedł, i postanowił schodzić po sklepieniu, dając wiarę swojej zręczności. Schodził coraz niżej trzymając się kurczowo ściany, przeskakiwał coraz niżej z okna na okno, na coraz niższe piętro, próbując być jak najciszej, jak najbardziej niezauważalnym, i jednocześnie przy tym, nie spuszczając wzroku z dzikuski.
Niemal bezdźwięcznie opadł na kamienny grunt, i zaczął przemykać po placu. Zaczął iść jak i ona blisko ściany, w jak najciemniejszych zaułkach, widząc ją kątem oka, słysząc i wyczuwając jej ruch, śledził ją, przeskakując jak pająk, z jednaj na drugą ścianę. Dziewczyna czmychnęła do jednego z budynków i bezgłośnie wbiegła po schodach. Samuraj liczył stopnie i przerwy między nimi, próbując się zorientować, na które piętro weszła. Odsunął się w stronę budynków naprzeciwko, wbiegł między zaułki, z których wszystko widział, a skąd ona nie mogła widzieć jego.
Odwrócił się do tyłu i poszedł wzdłuż ściany, wychodząc na pole, po którym przeszedł kawałek, i wkroczył do lasu, do swojego ulubionego miejsca, o którym mało osób wiedziało. Na przechylone drzewo, które otaczały krzaki jagodowe, a nad nim wyrastało kilka jabłoni. Samuraj szlifował w umyśle swój plan. Cieszył się, że w końcu napotkał odpowiedniego siebie przeciwnika, z którym może konkurować. Wiedział już, że nie zamierza zabić małej dzikuski, ale też nie chciałby zaprzepaścić zaufania wieśniaków, że nie wypełnił swojej misji, a poza tym chciałby jeszcze zgarnąć drugą część wynagrodzenia.
Minęła ponad godzina od zachodu słońca. Samuraj wyszedł wolno na plac, obserwując jak światła w domach brały górę, nad światłem słonecznym. Z daleka widział jarzące się światło i zarysowujący się profil jej postaci. Jednak czekał dalej, ostrożnie, aż światło u niej zgaśnie. Niebo było szare przy horyzoncie, a wyżej, czarne. Wstał i rozprostował się. Światło zgasło. Poczuł coś pomiędzy strachem, a podnieceniem. Dreptał nerwowo w ruchu, strzępiąc poukrywane w kieszeniach liście. Odczekał jeszcze chwile, aż zapanuje zupełna cisza, i z marszu ruszył błyskawicznymi ruchami w stronę okna. Biegł bezgłośnie i tak samo wspinał się po płytkiej ścianie. Szedł po niej wbijając swoje twarde palce w ścianę. Minął okno parteru i następnie pierwszego piętra. Jego palce instynktownie omijały miejsca najbardziej miękkie i kruche. Zawisł na lewo od jej okna, i przechylił się niczym giętki kot, spoglądając ukradkiem do środka, próbując jednym błyskawicznym spojrzeniem, objąć wzrokiem niemal całe pomieszczenie. Zabrał pośpiesznie głowę i w pamięci odtwarzał wszystko. Jej łóżko, w którym najwyraźniej leżała, stało po lewej stronie od okna. Na szczęście okno było otwarte. Wsunął się przez nie, niedotykając absolutnie niczego, nawet futryny, i wszedł do środka, niemal wisząc w powietrzu, lekko opadał na podłogę. Pochylił się nad jej łóżkiem i czekał przez chwilę nie oddychając. Patrzył jak śpi, ale musiał być czujny. Wyglądała słodko, miała gładką, okrągłą twarz i włosy, które opadały na nią. Odchylił się do tyłu i zastanawiał ile mogła mieć lat. 18-19?
Samuraj cofnął się o trzy kroki i z rozpędu naskoczył na nią we śnie, przytrzymując jej ciało i ręce nogami. Przestraszona rozbudziła się i próbowała zeskoczyć, ale nogi samuraja krępowały każdy jej ruch. Może była zwinniejsza, ale on na pewno był silniejszy; Wyciągnął z pochwy miecz, zaświstał w nim powietrzu i przywarł klingą do jej gardła. Uśmiechnął się szeroko widząc, nie strach, lecz zaskoczenie.
- Nie ruszaj się. Żadnych gwałtownych ruchów, inaczej moje będą gwałtowniejsze. To świetna klinga. – Dziewczyna patrzyła na niego ze wzgardą i niedowierzaniem.
- Czego chcesz zabójco? Zamordować mnie czy posiąść? A może jedno i drugie ?
- Chyba jedno i drugie. Jesteś nieźle wygadana. Ale nie jestem ani zabójcą, ani tym bardziej gwałcicielem, cenię sobie mój honor i człowieczeństwo. Śledziłem cię na polecenia wieśniaków.
- Kazali ci mnie zabić? Za kilka psikusów? Przecież worki są na miejscu. Zabijesz mnie?
- Nie. Najpierw przelecę.
- Ty zawszony…
- Żartowałem. Wiem o workach. Dlatego musimy ustalić pewne fakty. Bowiem mamy prawo, że gdy ja cię nie zabiję, na pewno oni to zrobią, a ja jestem człowiekiem, który przestawia ludzi ponad prawo, i definitywnie nie zabijam za bzdury. Więc ani cię nie zgwałcę, ani nie zabiję, ani nie zabiorę do wieśniaków. Teraz zabiorę klingę miecza, tylko nie rób nic głupiego, jestem twoim sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Inaczej już byś się nie obudziła.
Samuraj uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech. Wtedy powoli zaczął z niej schodzić, tak by ukryć swoją erekcję. Dziewczyna usiadła, podczas gdy samuraj stał w cieniu, zaraz przy oknie.
- Na początek, jak masz na imię.
- Kiyoko.
- Witaj Kiyoko. Ja jestem Hiroki. A teraz powiem ci co zrobimy…

 

II

 

„Wielkość baszty mierzy cień,
zawiść – wielkość ludzi,
prawda jasna to jak dzień,
wielkość baszty mierzy cień…”
(Aforyzm Chiński)

 

O świcie Samuraj stał przed wieśniakami i odbierał swoja nagrodę za zabitą dziewczynę. Wieśniacy zbiegli się wokół niego i przepychali, krzycząc, jeden przez drugiego. Każdy z nich chciał na własne oczy zobaczyć trupa. Gdy wszyscy się uspokoili, Samuraj otworzył lniany worek, który przytargał ze sobą na plecach. Otworzył go, cały poplamiony we krwi, i pokazał martwą, nieruchomą i bladą dziewczynę, która była utrapieniem ich wszystkich. Wszyscy znieruchomieli i przyglądali się trupowi. Samuraj w którymś momencie zawiązał worek, chowając tym samym postać dziewczyny, przed głodnymi spojrzeniami wieśniaków.
- Chciałbym dostać resztę zapłaty, która mi się należy.
- Tak. Oczywiście. – Powiedział starucha obejmując go wścibskim spojrzeniem. Nie odrywając od niego wzroku, sięgnęła po sakiewkę przypiętą do pasa. Podała mu ją. Samuraj wziął ją, zważył w dłoni i schował. – Dziewczyna zostaje z nami.
- Co zamierzacie z nią zrobić?
- Spalić jej ciało, rzecz jasna. By jej duch żądny zemsty, nie nachodził nas więcej. Duchy są mściwe, powinieneś to wiedzieć.
- Nie wierzę w duchy. – Zamilkł na moment. – Duch na pewno da wam spokój. Zapewniam. A jeśli nie, to wrócę, by dokończyć pracę, za którą mi zapłaciliście. Zresztą wątpię by prześladowała kogoś innego niż mnie.
- Nie znasz zbyt dobrze legend, prawda? Po co ci te ciało?
- To już leży w moim interesie. Nie muszę się nikomu tłumaczyć.
- Arogant z ciebie. Tak jak ze wszystkich zabójców.
- Traktuje jej ciało, jako nagrodę. – Samuraj objął wzrokiem wszystkich stojących wokół niego. Brudnych, mściwych i zabobonnych wieśniaków. Jego wzrok mówił sam za siebie. Zarzucił worek na ramiona i zaczął iść w kierunku lasu. Rozstąpili się by go przepuścić. Gdy zaszedł głęboko, spojrzał raz jeszcze na wieśniaków wracających do pracy na polu.
- Dobrze nam poszło. Nie sądzisz? – Przytłumiony głos wydobył się z worka. Samuraj przytaknął i położył ostrożnie worek na ziemi. Rozwiązał go i wypuścił dziewczynę. Gdy wychodziła, patrzył na nią przez dłuższą chwilę, aż ich spojrzenia skupiły się na sobie. Podszedł do niej i objął dłonią jej szyję. Złapał mocniej i przechylił głowę. Dziewczyna syknęła i próbowała się wyrwać, ale Samuraj był silniejszy.
- Nie ruszaj się. – Powiedział. Nie ruszyła się. Z włosów za uchem ściągnął jej wija, który torował sobie drogę do wejścia w jej ucho. Złapał go dwoma palcami, puścił dziewczynę i pokazał jej go. Upuścił na ziemię i rozdeptał. Zwinął worek i zaczął iść przed siebie.
- Ej, zaczekaj. Dokąd idziemy?
- Przed siebie. – Powiedział ozięble. Dziewczyna próbowała dotrzymać mu kroku, szedł on swoim tempem, ale o wiele za szybkim dla niej. Był już pełny, letni ranek. Słońce prześwitywało przez liście. Słychać było wiatr i ptaki. W oddali strumyk i szum liści.
- Możesz powiedzieć co się stało?
- Idziemy na targ po pieniądze. Sprzedałem stoisko.
- Dlaczego?
- Nie jestem typem człowieka, który przesiaduje wiecznie w tym samym miejscu.
- Ale targ jest zupełnie w przeciwnym kierunku.
- Idziemy naokoło. Jest piękna pogoda.
- Ale nie mogę się przecież pokazać w tym miejscu. Ludzie od razu mnie rozpoznają. Nawet ty możesz mieć przeze mnie kłopoty, bo o ile nie nazwą cię kłamcą, że mnie nie zabiłeś, to pewnie przezwą cię, że jesteś przeklęty.
- Sugerujesz, że mam cię zabić?
Dziewczynę zatkało. Hiroki odwrócił się do niej w uśmiechu i powiedział, że żartuje.
- Sama pewnie nie dasz rady się stąd wydostać niezauważona, a jeśli nawet, to nie znasz drogi. Spakuję się, zabiorę pieniądze i pójdziemy pieszo jak najdalej stąd. Będziemy mieli więcej czasu żeby się poznać i zaprzyjaźnić.
- Nie wiedziałam, że samurajowie są tak bardzo uczuciowi.
- Samuraje to najbardziej ludzcy i uczuciowi osobnicy jakich poznasz w życiu.
Dziewczyna objęła go od tyłu. Samuraj zwolnił i przechylił głowę do tyłu łapiąc ją za dłonie.
- Ja już cię polubiłam.
Samuraj odwrócił się do niej przodem, a ona przywarła do niego całym ciałem. Była niższa od niego i parę lat młodsza. Choć tak naprawdę niewiele. Dotknął jej włosów, patrząc na nie i spojrzał przed siebie, kierując wzrok na drzewa.
Szli jeszcze przez pół godziny, aż znaleźli się prawie w samym środku lasu, z dala od jakichkolwiek osad ludzkich. Pomiędzy drzewami stała mała chatka. Weszli do środka.
- Żeby nie tracić czasu, wyruszę na targ już teraz. Nie wychodź z domu. Niech nikt cię nie widzi. Po lesie kreci się mimo wszystko dość sporo ludzi. Jedzenia jest tu niewiele, ale wystarczająco by jedna osoba mogła się najeść, więc częstuj się. Przyniosę coś jak wrócę, a wrócę najszybciej jak się da. - Samuraj wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Chcąc być jak najbardziej słowny, poszedł niechcianym skrótami przez moczary. Droga może i szybciej prowadziła do wsi, lecz była niezbyt przyjazna. Szedł naokoło moczar, zaraz przy samym brzegu. Usłyszał trzask i odwrócił się raptownie. Dłoń trzymał na klindze miecza. Obserwował las wokół siebie, wytężając słuch. „Myślisz, że jak ocalisz jedno marne życie odpokutujesz za śmierć innych?” – Rozległ się głos jakby zewsząd, ale mógł to być także jedynie wytwór jego wyobraźni. Powoli obracał się wokół siebie. „Czy może zamierzasz z nią zrobić to co ze mną?” Samuraj wyprostował się i zaczął iść dalej. „Nie irytuj się samuraju. My zawsze będziemy przy tobie. Przywyknij do tej myśli. Śmierć twoich ofiar na zawsze pozostawi na twej duszy nieodwracalne piętno.” Samuraj szedł dalej, zostawiając moczary w tyle. „Nic co zrobisz, nie odkupi twoich win. Jesteś przeklęty przez nas wszystkich. Będziemy ci od czasu do czasu przypominać o swoim istnieniu.” Samuraj zaczął iść coraz szybciej. „Wszystkie twoje ofiary, zabite przez ciebie, będą cię nękać jako duchy i demony do końca twoich dni, sprowadzając na ciebie nieszczęście.” Samuraj odezwał się półgłosem. „To nie ja decydowałem o śmierci którejkolwiek z moich ofiar.” Charkoczący głos, jakby kilkunastu osób, mówiących wspólnie te same słowa, odpowiedziały mu. „To cię nie usprawiedliwia samuraju, ludzie są omylni, a ty powinieneś o tym wiedzieć. Czy dopiero teraz to zrozumiałeś, gdy spotkałeś tą głupią dziewuchę? Przez miłość? Sądzisz, że przeklęty może kochać i nic ci w tym nie przeszkodzi? Jeśli nie my, to ktoś inny znajdzie się, by upodlić ci życie. Nie tylko ty masz prawo wyboru. Nie tylko ty możesz się mścić i kreować swoje życie, tak, by ci było jak najlepiej. Idź już. Ale spotkamy się znowu. Jak nie tutaj, na ziemi, to na pewno po drugiej stronie.” Głos stawał się cichszy z każdym kolejnym krokiem, aż gdy doszedł do skraju lasu, zupełnie zamarł.
Kiyoko obudził trzask palącego się ogniska. Podniosła głowę i ze zdziwieniem zorientowała się, że leży przed domem na trawie, przed nią stoi parujący garnek a za nim samuraj, kręcący na rożnie obskubane ciała królików. Był sam środek dnia.
- Długo spałam?
- Zależy kiedy usnęłaś.
- Na kilka chwil po twoim odejściu.
- Las uspokaja i wycisza.
- Jestem głodna.
- Jeszcze parę minut.
- Jak było we wsi?
- Dostałem pieniądze. Dosyć sporo. Na tyle, by przeżyć w drodzę prawie miesiąc. Oddalimy się stąd na dobre.
Kiyoko obserwowała go jak skupia się na gotowaniu. Gdy poczuła, że wie, że na niego patrzy, odwróciła wzrok.
- Co będziemy robić po obiedzie?
- Od razu wyruszymy. Przejdziemy przez las i zaczniemy iść. Chcę dojść do jakiegoś większego miasta przed zmrokiem.
- A co zrobisz potem? Robisz to tylko po to by mnie jak najdalej wywieźć z tej wsi?
- Sam nie wiem. Zobaczymy. – Mówiąc to ściągnął mięso z widełek i położył na półmisku. Zaczął kroić królika oddzielając porcje. Parujący półmisek z ryżem i mięsem podał dziewczynie. Zaczęli jeść, ale Hiroki skupiał się na czymś innym. Zerkał na dziewczynę i wpatrywał się w poszczególne części jej ciała, smakując je wzrokiem, każdy fragment kolejno. Kiyoko zauważyła to. Speszony odwrócił wzrok.
- Może jak dojdziemy tam gdzie się wybieramy, nie będziesz musiał nigdzie indziej już iść. Ani robić tego co robisz. Na pewno potrafisz robić też inne rzeczy niż zabijać.
Hiroki pokiwał głową i wolno powiedział, że potrafi robić różne rzeczy. Dziewczyna przeżuwając posiłek, bez krępacji uśmiechała się do niego i z zaaferowaniem przyglądała się mu. – Hiroki… czy potrafiłbyś rzucić zabijanie dla mnie? – Samuraj przełknął i patrzył gdzieś w las, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Czy potrafiłbyś dawać życie a nie tylko je odbierać? – Samuraj spojrzał na nią rozumiejąc w pełni co ma na myśli.
- Zrobiłbym wszystko dla kogoś takiego jak ty. Ale nie wiem, czy to się naprawdę uda. Są różne rzeczy… - Kiyoko przerwała mu w połowie słowa. – Mamy sporo czasu na zastanowienie się nad tym. Póki nie dotrzemy do miejsca do którego zmierzamy. – Hiroki westchnął głośno i na chwilę trochę spochmurniał. Kiyoko przyglądała się mu zmieszana, aż ten podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. – Tak, masz rację. Zawsze możemy spróbować. Zatem co wolisz. Las czy morze?
Kiyoko zapatrzyła się w niego.
- Pytam gdzie wolisz wyjechać, do lasu czy nad morze. Bo gdy dotrzemy do większego miasta za kilka dni będziemy musieli zdecydować gdzie zmierzać dalej.
Dziewczyna zawstydzona tylko się uśmiechnęła. Wstała i objęła go czule. A on nie puszczał jej przez bardzo długą chwilę. Obydwoje zastanawiali się jak to możliwe, że dwoje z pozoru obcy ludzie, nie znający się, mogli po tak krótkim czasie myśleć o czymkolwiek.
          Prawie pod wieczór spakowawszy wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, ruszyli dalej przechodząc przez las na kamienistą drogę w polu, po której szli nieprzerwanie prawie do zmierzchu, rozmawiając i opowiadając sobie niezobowiązujące epizody z ich życia. Gdy dziewczyna się rozgadała, Hiroki gestem nakazał jej by umilkła na chwilkę. Rozejrzał się wokół po horyzoncie przed nimi, gdzie nie było ani żywej duszy. Gdy obejrzał się do tyłu dostrzegł czwórkę oprychów, brudnych, zarośniętych i śmierdzących. Każdy przejawiał inne oblicze obrzydliwości. Jeden z nich, prawdopodobny przywódca grupy, szczupły o ciemnej brodzie i zmierzwionych czarnych włosach odstających na boki, wycelował mieczem w brodę samuraja. Potężny łysy grubas, wredny karzeł i wysoki silny murzyn otoczyli ich.
- Czego chcecie. Nie mamy pieniędzy.
- Nie chcemy ich. Chcemy riposty. Za śmierć naszego mistrza.
- Nie znam waszego mistrza.
- Czyżby? – Rozbójnik zamachnął się i zaciął policzek Hirokiego – A starzec, który zajmował się czarami, którego zabiłeś parę dni temu? Nic ci to nie mówi?
- Tak. To jedna z niektórych moich ofiar, która zasłużyła sobie w pełni na śmierć.
- On myśli podobnie. Inaczej by nas tutaj nie było.
- Co masz na myśli?
- Nasz mistrz nie był szaleńcem. Mówił prawdę. Inaczej skąd wiedzielibyśmy, że to ty go zabiłeś i akurat jesteś w tym miejscu, z nią. – Wskazał na dziewczynę. – W wiosce już huczy od tego co zrobiliście. Nie mamy wyboru tak czy siak. Zabijemy cię a potem twoją przyjaciółeczkę, uprzednio się trochę zabawiając.  
- Myślę, że to zupełnie nie wchodzi w grę.
Rozbójnik zaczął warczeć jak zwierzę i zamachnął się mieczem.
- Głupcze! Nas jest czterech, a ty jeden! Jak masz zamiar nam się przeciwstawić?!
- Niech dziewczyna się odsunie, to wam pokażę.
Wszyscy czterej roześmiali się. Gdy przestali, dowodzący nakazał grubemu złapać dziewczynę. Potężny łysol, złapał ją pod ramiona i trzymał. Dziewczyna próbowała się uwolnić, ale na próżno. Łysol nawet się nie wysilał by ją utrzymać. Hiroki ze złością odwrócił się do niego chcąc zaatakować, ale dowódca grupy rozbójników, zatrzymał go klingą miecza. Hiroki odwrócił wzrok w jego stronę.
- No dalej. Dziewczyna jest w znacznej odległości. Niech sobie trochę popatrzy. Niech zobaczy jak giniesz, sądzę, że przez to będzie bardziej uległa.
Hiroki zapatrzył mu się prosto w oczy skupiając tym samym całą jego uwagę. W niezauważalnym geście wyciągnął miecz, zakręcił nim parę razy, przerzucając z dłoni do dłoni i celnym cięciem pozbawił przeciwnika ręki, odcinając mu ją wraz z przedramieniem. Rozbójnik padł na ziemię krzycząc w niebogłosy.
- Ty skurwysynie, okaleczyłeś mnie!
Hiroki zamachnął się mieczem i zatrzymał go w połowie cięcia, tuż nad jego pochylonym karkiem. Wszyscy zamarli w bezruchu. Samuraj nie spuszczając oczu ze swej ofiary, wyczuwał każdy najmniejszy gest reszty swoich przeciwników.
- Wypuście dziewczynę i zejdźcie nam z drogi. Jeśli nie zrobicie tego bardzo szybko, odetnę temu głupkowi głowę, a potem zetnę wasze. – Przez chwilę czekał. Łysol puścił dziewczynę, która opadła na ziemię. Hiroki zaczął cofać się do tyłu. Chwycił dziewczynę i zaczęli tyłem odchodzić, patrząc jak rozbójnicy wstają i obserwują jak odchodzą.
Hiroki otulił Kiyoko ramieniem i szli dalej przed siebie w milczeniu, zmęczeni. Nadszedł zmierzch, a wraz z nim pojawiły się czarne chmury zwiastujące burzę. Szli tak jeszcze przez godzinę zanim się całkowicie ściemniło i pochłodniało. Hiroki postanowił iść dopóki Kiyoko będzie w stanie. Gdy już będzie zbyt zmęczona, będą musieli usnąć na polu. Zaczęło kropić, a pojedyńcze krople szybko zamieniały się w coraz ostrzejszy deszcz. Szli jeszcze przez dłuższą chwilę prawie senni, gdy usłyszeli turkot końskich kopyt. Obydwoje przystanęli i odwrócili się. W oddali drogi widzieli powóz, mknący prosto na nich. Obydwoje zeszli na pobocze, a powóz mijając ich zaczął zwalniać na ich widok. Woźnica ubrany w mokry płaszcz i słomiany kapelusz, który zasłaniał mu górną część twarzy przemówił.
- Dosyć nieprzyjemna pogoda na piesze wędrówki. Zwłaszcza gdy ma się taką piękną dziewczynę u boku. Mój powóz jest pusty, jadę do Edo, chcecie zabrać się ze mną?
- Będziemy bardzo wdzięczni. – Powiedział Hiroki.  
- Zatem wsiadajcie. Powinniśmy dotrzeć do niego z samego rana. Droga jest długa, a takiemu staruchowi jak ja przyda się towarzystwo. Wyglądacie na bardzo zmęczonych.
- A i owszem.  
- Drogi są dosyć, że trudne, a do miasta daleko, wszędzie czają się paskudne typy.
- Już się natknęliśmy na takich, trochę dalej.
- Przestańmy gadać. Wsiadajcie, zanim zupełnie przemokniecie.
- Raz jeszcze dziękujemy.
Weszli do środka, gdzie było trochę cieplej, a siedzenia były miękkie i było tam sucho. Woźnica popędził konie, które zaczęły iść przed siebie ciągnąc ich wszystkich.  
- Jedzie pan tam w jakimś określonym celu?
- Nie widziałeś trumien przypiętych do tyłu?
- Nie zwróciłem uwagi. – Powiedział po chwili zastanowienia.
- Przewożę trumny z ciałami. Parę dni temu zmarł w wiosce niedaleko pewien stary dziwak, którego rodziana mieszkająca w mieście poprosiła mnie o przewiezienie ciała. Dobrze zapłacili więc się zgodziłem. – Woźnica zamilkł na parę chwil. – Dobrze trafiliście, akurat w mieście będzie święto. Byłeś już na święcie zmarłych w mieście?
- Nie proszę pana.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. To mimo wszystko naprawdę wspaniały czas. Jesteś samurajem prawda? – Spytał woźnica którego widać było przez otwór w środku. - Mam nadzieję, że od początku wiedziałeś, że będziesz pędził żywot samotnika, w dodatku przeklętego, ale jak patrzę na twoją panią, to psuje mi trochę obraz tego.
- Staram się porzucić to zajęcie. Gdy dojedziemy do miasta, myślę, że pozbędę się miecza i wszystkiego co mnie łączyło z tym zawodem. – Mówiąc to patrzył jak śpi - Traktuję to od początku jak zwyczajną, dobrze płatną pracę.
- Zabijanie ludzi nigdy nie jest do końca pracą. Ale to twoja sprawa. Ja tam życzę wam jak najlepiej. – Na chwilę zamilkł i spojrzał ukradkiem na nich. Samuraj to zauważył. – Widzę, że twoja pani zasnęła, też powinieneś się przespać. Przed nami długa droga.
- Chyba tak zrobię.
- Zrób chłopcze. Ja będę czuwał. W moim wieku nie trzeba dużo snu. Utnę sobie drzemkę z rana jak się przebudzicie. - Samuraj położył Kiyoko na siedzeniu i sam położył się na drugim. Przez dłuższą chwilę nie mógł zasnąć, ale monotonny stukot kół zaczął go kołysać do snu.

 

III

 

„Cacko któreś kupił z rana,
wieczór w kruchach całe –
szczęście jest jak porcelana,
łomkie i nietrwałe”
(Aforyzm Chiński.)

 

Hirokiego obudziło przenikliwe zimno i ból. Rozbudził się niemal momentalnie gdy tylko zorientował się, że leży na trawie. Wstał i przed sobą zobaczył powóz cały rozwalony. Oprócz tego wyglądał tak, jakby leżał tu od bardzo dawna. Zaczął się rozglądać wokół i wykrzykiwać imię dziewczyny. Rozglądał się po całym horyzoncie przebiegając wokół powozu, aż poślizgnął się na śliskiej trawie i padł na ziemię. Próbując wstać, zobaczył naprzeciw swojej twarzy, martwą głowę konia który martwym wzrokiem wpatrywał się w niego. Pośpiesznie wstał przestraszony i zobaczył, że wychudzone konie, leżą martwe wokół niego. „Śmierć jest wokół ciebie samuraju. Tylko czekać aż obejmie lepkimi mackami twoje ciało. Ale wszystko z czasem. Mamy całą wieczność przed sobą.” Hiroki podbiegł do powozu i zajrzał do środka przez okno. Nie było w nim nikogo. Przebiegł do miejsca gdzie siedział woźnica, ale tam też nikogo nie było. Takashi przeklął cicho i łaził po trawie, co jakiś czas wołając Kiyoko. Nikt mu nie odpowiadał. Prawie płacząc, z frustracji wykrzyknął jej imię ostatni raz, najgłośniej jak tylko potrafił, i gdy echo zamilkło, usłyszał szum trawy. Obejrzał się i zobaczył ją powstającą z kępów wysokiej trawy. Podbiegł do niej i pomógł wstać. Była tak jak on cała brudna, i oprócz małych zacięć od trawy, nic jej nie było.
- Do diabła, co tutaj się stało.
Kiyoko zmęczona nie odpowiedziała.
- Chodźmy stąd czym prędzej. Za dużo tu śmierci.
- Co się stało z woźnicą.
- Nie mam pojęcia co się w ogóle stało, więc mnie o to nie pytaj. Chodźmy. – Samuraj wyszedł na kamienną drogę i odwrócił się za siebie. – Co się stało? Chodź żesz!
Kiyoko wypowiedziała na głos jego imię, cicho, ale wystarczająco głośno, by mógł ją usłyszeć. Zaczął iść w jej kierunku, zaglądając za nią. Stała za powozem. Podszedł do niej, zapatrzonej w ziemię. Objął ją ramionami i wyszeptał, by już szli. Patrz – powiedziała. Samuraj obrócił się i spojrzał w miejsce na które dziewczyna wskazywała palcem. Samuraj zobaczył ciemno brązową trumnę z odsłoniętym wiekiem. W środku coś szeleściło. Hiroki popchnął nogą pokrywę trumny i odskoczył lekko do tyłu w przerażeniu. W środku zamiast ciała starca było pełno wielkich, tłustych gąsienic. Objął dziewczynę, która odwróciła wzrok i poprowadził ją na drogę. Chcieli czym prędzej się stąd wydostać.
Gdy przeszli przez ogrodzenie, całe miasto kipiało od muzyki i baśniowych strojów. Byli w Edo. Woźnica mimo wszystko spełnił swoją obietnicę. Ludzi było tak wielu, że nie mogli w to uwierzyć. Tym lepiej łatwiej się było im zgubić w tłumie. W dodatku wszyscy wydawali się radośni i beztroscy.
Gdy się przebrali i wymyli, od razu wszedł w nich optymizm. Następne co zrobili, to odszukali miejsce gdzie Hiroki mógł sprzedać miecz. Nie dostał za niego zawrotnej sumy, ale wystarczającą by być zadowolony. Oddając go nie czuł żadnego przywiązania i poczuł że jakiś dziwny ciężar spada mu z serca. Zanim go oddał był już przywiązany do kogoś zupełnie innego. I nigdy się nie spodziewał, że znajdzie kogoś takiego jak Kiyoko, i że będzie taki szczęśliwy kochając drugą osobę pierwszy raz w życiu.
Po kolejnych chwilach spędzonych między zatroskanymi ludźmi, niemal zapomnieli o tym, co się wydarzyło z samego rana. Żaden z nich nie prosił siebie nawzajem by nie rozprawiać o tym temacie. Sami milczeli i nie poruszali tego tematu. Kiyoko wydawała się rozmarzona i szczęśliwa. Tak rozmarzona, że o mało nie staranował jej smok idący w paradzie przez główną uliczkę miasta. Hiroki złapał ją i przyciągnął do siebie. Ona objęła go i pocałowała prosto w usta. Obiecali sobie, że zawsze będą razem, co by się nie działo.
Gdy się zaopatrzyli w najpotrzebniejsze rzeczy, ruszyli w dalszą drogę, która mijała im bez przeszkód. Oprócz gapowatych złodziejaszków, napadających na wędrownych, nie mieli większych przygód. Zapominali z każdym kilometrem o tym co było kiedyś, jednak myśli powracały niejednokrotnie, gdy jakaś część chciała wiedzieć co się stało. Wspólnie jednak uznali, że najlepiej o tym nie myśleć. Przez cały czas wędrówki, z każdym dniem byli ze sobą coraz bliżej. Nie spotkali już więcej rozbójników, ani nikogo innego. Byli tak bardzo oddaleni od starego miejsca zamieszkania, że już się tym nie przejmowali i trafili razem do miejsca, w którym dosyć, że nikt ich nie znał, to jeszcze odnaleźli morze w znacznej odległości od jakichkolwiek osad ludzkich, a niedaleko był położony ogromny las.
Po miesiącu gdy Hiroki własnoręcznie wybudował chatę a Kiyoko rozsiewała różne warzywa i owoce, zaczęli prowadzić naprawdę spokojne życie, pełne miłości do samych siebie i świata wokół, który nie wchodził im w drogę. Chcieli żyć w miejscu gdzie będą szczęśliwi i będą cieszyć się sobą, w pięknym miejscu gdzie niczego im nie zabraknie. Ich marzenie się spełniło. Hirokiego głosy duchów nie męczyły już wcale. Praktycznie o nich zapomniał, a gdy pod koniec jesieni Kiyoko urodziła córeczkę, nic się więcej dla nich nie liczyło. Zima była mroźna, i tylko wtedy Hiroki zabierał swój ostatni miecz i wyruszał w głębi lasu za domkiem a nawet dalej w góry, by upolować jakieś wielkie włochate zwierzę, które dostarczy im jedzenia i futra. Oprócz tego w ciągu lata zebrali dosyć spore plony, i narąbali wystarczająco dużo drewna by nie zabrakło im do końca zimy. Żyjąc w miłości i pokoju, wychowywali z radością swoje dziecko, myśląc, że niczego już w życiu nie potrzebują. Jedyne co denerwowało byłego samuraja to wszelkiego rodzaju robaki, wije, gąsienice, dżdżownice i inne, których zawsze było pełno wokół domu i niewiadomo skąd się brały. Ale uznał, że to już taka natura tego miejsca i będzie musiał do tego przywyknąć. Mimo wszystko, Hiroki uważał się za najszczęśliwszego człowieka na świecie i kłóciłby się z każdym o to. Na szczęście jego żona myślała tak samo.
Minął kolejny rok, i nastała jesień. Hiroki siedział przed domem i piekł ryby. Z zamyślenia wyrwał go odgłos za domem. Zerwał się i spojrzał w tył, ale niczego tam nie było. W powietrzu usłyszał znajomy głos, którego nie słyszał od bardzo dawna. Głos duchów, który przypomniał mu o wszystkim, czego mu życzyły. Jednak po chwili, nie było to już takie pewne, bo głos, zamienił się na powrót w wiatr. Gdy skończył piec, włożył gorące ryby do półmiska i wstał. W tym momencie usłyszał krzyk swojej żony i tłuczone naczynia. Rzucając półmiskiem wbiegł do domu, słysząc z oddali rozdzierający płacz dziecka. W środku stanął sparaliżowany, widząc postacie, które rozbudziły jego pamięć i gniew niewyobrażalnie wielki. Znał ich bardzo dobrze. Karzeł stał na stole, na którym leżało dziecko i uśmiechając się jak goblin, trzymając pordzewiały nóż tuż nad gardłem niewinnego dziecka. Grubas zamknął za nim drzwi i stanął za nim. Murzyn trzymał jego kobietę za włosy i w talii, trzymając ogromny nóż tuż koło jej oczu.
- Witaj samuraju. – Powiedział dowódca grupy. – Jak widzisz, jestem słownym człowiekiem. Nie myślałeś chyba, że podaruję ci coś takiego jak to. – Powiedział wskazując na swoje ramię. – Ty odebrałeś mi coś, na czym mi zależało, więc i ja odbiorę tobie. I tu już nie chodzi o mojego dawnego mistrza. To znacznie bardziej osobista sprawa. – Dowódca bandy wyciągnął nóż i wbił go w brzuch jego żony. Samuraj rzucił się na niego z rykiem, ale grubas z tyłu pochwycił go od tyłu za brodę i wywrócił. Dowódca bandy nachylił się nad nim.
- Przyjrzyj się dokładnie, jak ginie twoja wspaniała rodzina. – Spojrzał na grubasa, który podniósł go i przytrzymał oburącz za głowę. On sam podszedł do dziewczyny. Murzyn oddał ją w jego ręce. Ten złapał ją jedną ręką za pierś, a drugą w której miał nóż zaczynał podcinać jej gardło, bardzo głęboko, tak by widział, że nie ma żadnych szans. Samuraj zaczął krzyczeć widząc jak gęste strumienie krwi pokrywają jej suknię, jak zaczyna dygotać i się chwiać, aż w końcu pada na ziemię. Samuraj zaczął krzyczeć i się wyrywać. Grubas złapał go całego oplątując twardymi ramionami. Jednoręki podszedł do Hirokiego i otworzył mu powieki palcami. – Patrz, sukinsynie, to jeszcze nie koniec. – Mówiąc to wskazał na dziecko. – Nie, błagam, proszę tylko nie dziecko. Zrobię wszystko co tylko zechcecie, tylko nie zabijajcie dziecka.
- A co nam przyjdzie z tego? Co tobie przyjdzie z tego? Wiesz czego chcę? Chcę byś na naszych oczach popełnił seppuku. – Podał mu miecz. – Weź go i zabij siebie. Wtedy darujemy życie dziecka. Samuraj skulił głowę i powstrzymywał łzy. Patrzył w podłogę, a gdy podnosił wzrok, widział kałużę krwi wokół ciała swojej ukochanej. Wziął miecz i powiedział – jeśli nie dotrzymacie obietnic, będę was gnębił do końca życia. Obiecuję!
- Nie będziesz. Odkąd wybrałeś drogę przeklętego, nie będziesz miał takich przywilejów. No dalej. Demony po drugiej stronie już na ciebie czekają.
Samuraj złapał miecz i wycelował ostrze w brzuch. Zamknął oczy i wziął parę oddechów. Pchnął i zaczął mdleć. Krew zaczęła spływać po jego ciele. Grubas trzymał go dalej. Samuraj czuł nieznośny ból i mdłości, czuł jak jego serce przestaje bić.
- Dobra. Zabijcie bachora. Po chuj nam on. Plan dobiegł końca.
Samuraj bezdźwięcznie powiedział „nie”, ale to nie pomogło. Karzeł zamachnął się jakby był katem i odrąbał małemu dziecku głowę jednym pociągnięciem ostrza. Głowa potoczyła się i spadła ze stołu. Upadła obok matki. Samuraj nie mógł nic zrobić, mdlał, widział wszystko przez mgłę. Zawiesił głowę na bok i nie próbował zamknąć oczu. Widział fragmenty świata jeszcze przez chwilę. Przed oczami widział kolejne postacie demonów, w których rozpoznawał swoje dawne ofiary. Patrzyły na niego beznamiętnie stojące nieskrępowanie po całym wnętrzu jego domu. Jednym z nich, bardziej wyraźnym od wszystkich był starzec, którego rozpoznał. Widział woźnicę. On podszedł do niego. Ściągnął kapelusz i nachylił się przed samurajem, by ten mu się lepiej przyjrzał. Jego oczy były pokryte bielą, a zamiast włosów, z jego czaszki wypełzały małe dżdżownice, żywe, wiły się jak oszalałe. Znał go. To był ten sam starzec, magik okultysta, którego zabił, jego ostatnia ofiara. Jednocześnie był to  woźnica, który przewoził dziwaka, siebie samego.
- Mówiłem. – Powiedział staruch. – Wszyscy ci to mówili, i moi podwładni i demony. Wszystko już wiesz. Wiedziałeś od zawsze. Wszyscy mówili ci tylko prawdę… - Staruch odsunął się od niego i stanął obok trupa jego żony. Po jej ciele mknęły czarne wije i gąsienice...
Świat rozmył się kompletnie Aż nie zostało zupełnie nic. I tak nic tak naprawdę nie było…Zostawały tylko demony i duchy, które oplątywały jego ciało w przypływie niemal ekstazy.

Rate this item
(0 votes)

Podziel się!

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial