Maruseru
-
Smokołysanka Anny Marii Weiss składa się na wiersze, które wręcz opływają w erotyce, sensualności, zmysłowości i magii. Nie oznacza to, że poezję Weiss można by wrzucić do wora z poetykami miłosnymi, natomiast to właśnie uczucie jest bez wątpienia tematem głównym liryków składających się na ten tom. Jak dla mnie owa stylizacja jest zbyt dosadna, a do tego mało autentyczna. Owe uczucie bijące z każdego wiersza, zdaje się być niemal wymuszone. Autorka stosuje odpowiednią metaforykę i słownictwo, np. motywy oniryczne, nadające poczucia błogości czy melancholii. Mnie w wierszach z tomu: Smokołysanka brakuje czegoś więcej. Skoro uczucie, to powinno być ono dynamiczne, natomiast w poezji Weiss owego pierwiastka ruchu jakoby w ogóle nie było. Ilustracje, które stanowią integralną część tomików poetyckich z cyklu „Miniatura", w tym przypadku obrazy autorstwa Walter'a Crane'a, także ocierają się o mdłą sensualność. Ukazują one najczęściej postaci kobiet, motywy kwiatowe, a więc można by rzecz: ciągle to samo. I to właśnie stanowi o moim głównym zarzucie. Poezja Pani Weiss traktuje wyłącznie o uczuciowości, która jest bardzo oderwana od jakiegokolwiek działania. Można by nawet określić ją jako poezję użalania się. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby była ona w jakimś stopniu – rewolucyjna, a czytając każdy kolejny wiersz tego tomiku chciałoby się rzecz: „To wszystko już było". Trudno bowiem pisać o uczuciu i tym samym nie powielić żadnego, znanego już konceptu. Z punktu formalnego, rażące dla mnie były rymy, które nie dość że w dużej mierze nieregularne, to po prostu nieporadne (jak np. w wierszu: encore pas). Nie chcę, aby moja ocena w oczach innych była niekonstruktywną krytyką. Nie temat jest problemem, a raczej jego niedopracowanie. Owe użalanie się, tkliwość podmiotu mówiącego momentami stawała się nie do zniesienia. Porównałbym ten tomik do taniego, przewidywalnego romansu, w którym główna bohaterka jest raczej tragikomiczna, aniżeli wzbudzająca rzeczywiste współczucie. Brak owego dynamizmu psuje wszystko, spychając tym samym wiersze autorki gdzieś daleko, w miejsce niedostrzegalne. Ci, którzy szukają w poezji innowacji, pewnej śmiałości, ale zarazem odpycha ich narzucające się zewsząd dziwactwo formy nie znajdą w tym tomiku niczego dla siebie. Zdawałoby się, że to właśnie pospolitość jest problemem tego tomiku, problemem, na który trudno nie zwrócić uwagi.