Michał Lipka
-
SELMA I NIEZNOŚNY PATOS
„Selma…
Naulasku u voztihtjedohreč
Neštonježnoneštoštoizazivapozor
Al’rekoh samo zdravo, Selma
I molim te nenaginjisekrozprozor”
BijeloDugmeCiekawa okładka, nieźle brzmiący opis – niewiele z niego wynikało, nie będę ukrywał, ale wcale wiele wynikać nie musi, żebym poczuł się zachęcony – może trochę byt upolityczniona tematyka, a ja polityki unikam, jak tylko mogę, jednak czy nie warto dać szansy? Czasem niestety nie i tak właśnie było w tym przypadku. Wydawało się, że dostanę opowieść o młodzieńczej miłości, muzyce i pragnieniu wolności, a otrzymałem… Cóż, właściwie nie wiem, jak mam określić to, co trafiło w moje ręce, ale na pewno nie mianem powieści. Zbioru opowiadań? Też nie, bo dla podobnych określeń trzeba by lepszej literackiej jakości, a nie oględnych, najczęściej nijakich tworów aż wrzeszczących patosem, brzmiących niczym streszczenie dni wyrwane z dziennika / pamiętnika nastolatka bez literackich aspiracji. Ale spróbuję wszystko krok po kroku omówić.
Jeśli chodzi o fabułę, „Selma i magiczne korale” to historia w skrócie skupiona na młodych ludziach. Licealistach, którzy mieli dość. Nie szkoły, nie domu, nie życia jako takiego, a rzeczywistości. Egzystencji w opresyjnym, komunistycznym systemie, przeciw któremu się buntowali…
Z tym, że ten ich bunt jest przerażająco patetyczny. Rozpisany na krótkie teksty, bardziej streszczenia ze sporadycznymi dialogami (czasem są to historie napisane ciągiem, bez jednego choćby akapitu, bez wyróżnienia wypowiedzi i tym podobnych rzeczy), bez wyrazistych postaci, zdają się być skupione przede wszystkim na zaserwowaniu jak największego możliwego patosu. Jakby autor usilnie chciał dotrzeć do serc czytelników – serc, nie umysłów, co warto podkreślić. A można to było zrobić inaczej, można było z tematu wyciągnąć coś wielkiego, głębokiego i ujmującego. Weźmy wiersze / piosenki Jacka Kaczmarskiego, któremu nie potrzeba było łopatologicznej prostoty i dosłowności by przekazać ważkie przesłanie, które skłaniało do zastanowienia, atakując odbiorcę na poziomie emocjonalnym i intelektualnym. Podobnie jest z tekstami równie uwielbianego przeze mnie Krzysztofa ‘Grabaża’ Garbowskiego. Polscy filmowcy pod płaszczykiem najróżniejszych dzieł też zdołali osiągnąć całkiem niezły efekt. A tu tego nie ma.
To po prostu proste, skrótowe opowiadania publikowane pierwotnie w latach 1982-1983 w „Stanie ducha”, młodzieżowym dodatku literackim do biuletynu „Manifestacja Gliwicka”. Wszystkie teksty, krótsze i dłuższe, zebrane w tym tomie (znajdziecie tu nawet nieco poezji), są zaangażowane, tego odmówić im nie można, ale ich zaangażowanie ocieka wspomnianym już patosem. Może w latach 80. XX wieku był on bardziej strawny (w co szczerze wątpię, nawet jeśli nie wykluczam, że znaleźli się ludzie – i wciąż znajdą – których to kupiło czy wręcz tego potrzebowali), teraz jednak teksty te… Nie, nie napiszę, że strasznie się zestarzały, bo nie o starość tu chodzi. Nie zdezaktualizowały się. Po prostu brak w nich siły. Mają swoje dobre momenty, zdarzają się tu wartościowe twory, ale głównie mamy do czynienia z płaską lekturą. Dziełem przez które mi osobiście trudno było przebrnąć, męczyłem się z nim i nudziłem. Zabrakło pazura, zabrakło ikry, zabrakło mocy. Jest jakieś takie powtarzanie frazesów, zupełnie jakby ktoś ich wyuczony recytował formułki, a nie naprawdę czuł to, co pisze. Szkoda, bo dobra literatura nie zależy od czasów, a talentu autora, którego tu zabrakło. Jako ciekawostkę z historii najnowszej i świadectwo swoich czasów całość przeczytać można, ale nie spodziewajcie się wielkich rewelacji.