Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Dziesięć

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 3 votes
Akcja: 100% - 3 votes
Wątki: 100% - 3 votes
Postacie: 100% - 3 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 3 votes
Okładka: 100% - 4 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Dziesięć | Autor: Wojciech Hrehorowicz

Wybierz opinię:

Agnesto

 Norbert Nijaki (zwany przeze mnie częstokroć NN) Nijaki, czyli w sumie jakiś – jakiś-takiś. W stylu Normana Nijakiego (też NN) – a Norman ma wszystko w normie i sam jest w normie. Nie inaczej jest u naszego Norberta – wszystko w normie (bez zachwytów), acz wszystko nijakie (siakieś-takieś). Zwał, jak zwał – constans jest. Jego żona Eufrozyna, to tęga (wręcz ogromna, prawie jak przerośnięty drożdżowy pączek szurający po podłodze dwoma kapciami i polany lukrem, obtoczony – suto – w kawałkach czekolady, nadziany cukrem w cukrze – acz nie kasą!). Co to, to nie. O kasę dba pan Nijaki. On zarabia, ona za to dysponuje budżetem. To księgowa domowych wydatków, ba – to decyzyjna głowa rodziny i domu jednocześnie. Dyrektorka wszystkiego – od rozkoszy podniebienia (najbardziej swojego i to na pograniczu orgazmu, który w łóżku z konieczności udaje), na własnym rozwoju kończąc (a raczej rozrostu w nader niesymetryczną figurę).

 

Nijaki zatem jest skazany na własną wyobraźnię zaradności na każdym kroku życia. W ramach do-grzania płaszcza niby zimowego, mocuje jako podszewkę woreczki foliowe (wątpliwa ochrona, ale zawsze lepsza niż żadna). Ukrywanie papierosków, czy butelek alkoholu popijanego po kątach, gdy Eufrozyna nie widzi, a który to alkohol pozwala mu jakoś przetrwać u boku „Pączusia”, vel żony. Wydatki na owe przyjemności oczywiście ukrywa, bo księgowa domostwa nie może o nich przecież wiedzieć. Zina, z zamiłowania do pieniędzy (były tuż po miłości do wielkiej ilości jedzenia) przygarnęła nawet ojca swego męża, Ksawerego, starego, schorowanego, bezzębnego i często sikającego utrapieńca. Ale, by unikać jego persony z gościnnego przerzuciła go na strych, a wtedy to stary przestał schodzić. Kłopot usunięty przynajmniej z pola widzenia. W polu widzenia królował niezmiennie telewizor i garnki, z których jadła. Do ostatka wszystko wylizywała, więc oszczędzała na wodzie, a nieużywane talerze zbierały kurze w szafkach.

 

Tak to w telegraficznym skrócie przedstawia się główna osnowa powieści. Nie będę zdradzać więcej, choć może się (mylnie) wydawać, że ujawniłam wszystko. A tu, guzik prawda. To tylko zarys (dosłownie) tego, co jest w tej 400-stronicowej powieści. Bo to skarb. To SEZAM fenomenalnej treści, stylu i pomysłu na nią. To nieustające czytanie, które nie chce się przerywać. To świat literackiego Nijakiego, który wciąga od pierwszej strony. Świat, który cię zaprasza do siebie, a ty siadasz na jednej kanapie z dorodną panią Eufrozyną i śledzisz go (pilnie), jak ona seriale w telewizji (oczywiście przy przekąskach i czymś na ząb, a nawet dwa zęby). Swoboda pisania pana Wojtka Hrenowicza jest tak odczuwalna, jak wiew wiatru na twarzy. Czuć lekkość pióra, niemalże zabawę nim nim. Jakby pisanie owych „10 dziesięciu” sprawiało mu przyjemność i było wytchnieniem w zabieganej rzeczywistości.

 

A co wartościowe w tej książce, to fakt, że każdy zauważ w niej coś z siebie. Bo Norbert Nijaki, który sam siebie postrzega w kategoriach nieudacznika, niedojdy i tchórza, a który dopiero z czasem znajduje w sobie siłę sprzeciwu i zmiany, który dobywa głosu ze swego chudego ciała – że to ktoś, kto ma coś i z nas. Albo my z niego. Że czasem owa jego bierność, choć świadoma, to niemożliwa do pokonania. Że pokora, zgoda i akceptacja nie zawsze są dobre. Ale tak ma człowiek i już. A tu, w „10 dziesięciu” jest dorzucony świetny język, styl i fabuła.

 

A owa dziesiątka wcale nie musi mieć odnośnika w dekalogu kościelnym. Bo to raczej szczęśliwa dziesiątka, dziesięć kroków do zmiany siebie.

 

Perełka w moim domu.        

Inka

 Skojarzenia z Dekalogiem są jasne, czytelne i oczywiste. Gdyby jednak ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, to tytuły rozdziałów mówią same za siebie. Wojciech Hrehorowicz zastosował bardzo popularne zabiegi fabularne. Swego czasu Krzysztof Kieślowski również sięgnął po motywy biblijne i stworzył filmowe arcydzieło podzielone na dziesięć części. Dał w nim uwspółcześnioną wykładnię przykazań. Odniósł się do międzyludzkich relacji, emocji, stosunku do Boga, praw moralnych.

 

Hrehorowicz, z zawodu lekarz, w wolnych chwilach pisarz, spojrzał na Dekalog z przymrużeniem oka. W Prologu wskazał na głównego bohatera w myśl inwokacji: „Jam jest Pan Bóg twój (…)”. Budzące respekt, pełne patosu słowa, groteskowo zderzają się z prozą opisu Norberta Nijakiego. Człowieka doskonale nijakiego, jak rozbrajająco ujawnia narrator. I na samym początku zapowiada, że oto nawiązuje się dialog między bohaterem (a właściwie antybohaterem), czytelnikiem i pisarzem. Właśnie na naszych oczach autor stwórca (analogia oczywista) powołuje swoje dzieło do życia „z setek rzeczowników i przymiotników (…)”. I od razu nasuwa się skojarzenie z pociesznym obywatelem Piszczykiem z Zezowatego szczęścia Andrzeja Munka. Takim ktosiem, everymanem, który nie prosi się o wyzwania, bohaterskie czyny. A mimo to okoliczności dziejowe zmuszają go do zajęcia zdecydowanego stanowiska. Hrehorowicz także szykuje swojemu Norbertowi szereg prób ogniowych. Kolejne rozdziały dowodzą, że jest w tej materii bardzo pomysłowy.

 

Jeden: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”.

 

Panią Eufrozynę Nijaką, Fruzię, poznajemy w dość nietypowych okolicznościach, ale przecież samo imię już sugeruje postać nietypową, niesztampową, będącą w opozycji do męża. Tych dwoje wszystko dzieli. Od drastycznej różnicy gabarytów, przez ambicje i oczekiwania, do marzeń lub ich braku. Łączy łoże. I wracając do okoliczności pierwszego spotkania czytelnika z panią Eufrozyną: Hrehorowicz rozpisuje groteskową scenę zbliżenia małżonków zakończoną wstrząsem mózgu Norberta. Scena raczej z Monty Pythona, niż Ani z Zielonego Wzgórza. Gdyby ktoś zastanawiał się nad dalszą lekturą, to już przy pierwszym rozdziale można postawić diagnozę. Czytajcie dalej jeśli lubicie klimaty purnonsensowe. Porzućcie wszelkie nadzieje miłośnicy klasyki. Tu będzie więcej Witolda Gombrowicza i Sławomira Mrożka niż Bolesława Prusa, czy Elizy Orzeszkowej. Nie trzeba mieć doktoratu z matematyki, by dodać dwa do dwóch. Norbert oddaje Fruzi wypłatę, Norbert fałszuje rachunki, by zaoszczędzić „kieszonkowe” na papierosy i piwo. Norbert nie ma własnych kluczy do mieszkania, bo mógłby (według Eufrozyny, rzecz jasna) je zgubić, Norbert boi się małżonki. Norbert traktuje małżonkę jak… no właśnie. Aluzje do pierwszego przykazania są oczywiste.

 

Parafrazując sens drugiego przykazania o nadaremnym wzywaniu imienia Pana Boga i służeniu innym bożkom poznajemy Nijakiego w jego naturalnym środowisku, czyli pracy w Urzędzie Skarbowym. Tak. Norbert, niczym Josef K. z Procesu Franza Kafki jest urzędnikiem. Tak samo, jak Felicjan Dulski, całkowicie podporządkowany swojej dominie, grzecznie odbywający spacery wokół stołu w jadalni. Wracając do Nijakiego. Jeśli zaintrygowany czytelnik sądził, że rodzina bohatera – antybohatera wygląda na, lekko mówiąc, dziwną, to poznajcie pana Rozwora i panią Rozworową „fascynującą krzyżówkę kobiety, krasnoluda i basseta”.

 

Równie ciekawie obserwować Nijakich w kościele. Realizując obowiązek święcenia dnia świętego pokazują, a bardziej nawet – demaskują, powierzchowność katolickich ceremoniałów, w których „klękał, kiedy należało klękać, wstawał, kiedy trzeba było stać”. Bardzo kontrowersyjny, ale przez to niebywale ciekawy, rozdział. Absurd napędza następny absurd. Także ten, który ma być przykładem do przykazania numer cztery. Jak Nijaki ma się zaangażować w opiekę nad zniedołężniałym po śmierci żony ojcem, skoro jego ulubioną filozofią jest nieangażowanie się w cokolwiek? Gdyby ktoś z czytelników miał jeszcze wątpliwości co do sensu dalszej lektury to odpowiedź jest jedna. Warto. Hrehorowicz to mistrz ciętej riposty, inteligentnych dialogów, a scenka między Eufrozyną a pracownicą opieki społecznej – wręcz majsterszyk.

 

Ale autor nie poprzestaje na słownych potyczkach i zabawie formą. Pod płaszczykiem komedyjek kryją się prawdziwe moralne dylematy. Życiowe tragedie. Na przykład te, które obrazują przykazanie: nie zabijaj. Kumulacja nienawiści do własnej żony plus wybujała wyobraźnia podsuwają Norbertowi śmiałe scenariusze, których nie ma odwagi oczywiście wprowadzić w czyn. Tymczasem, jak zwykle, rzeczywistość zaskakuje i kandydatem do morderstwa okazuje się być ktoś inny. I teraz, w połowie powieści, po stanie najwyższego napięcia, po osiągnięciu klimaksu, wszystko w życiu Nijakiego się zmienia. Wydarzenia toczą się lawinowo. Nie cudzołóż, Nie kradnij, Nie mów fałszywego świadectwa, Nie pożądaj żony bliźniego swego, Ani żadnej rzeczy, która jego jest – po kolei upadają wszystkie dogmatycznie ustalone bastiony moralności i etyki chrześcijańskiej. Dla Nijakiego oznacza to absolutny brak zasad i bezgraniczną wolność działania. Jeśli ma jeszcze jakiekolwiek wyrzuty sumienia, to skutecznie zagłusza swoje wewnętrzne głosy.

 

I przez cały czas Hrechorowicz bawi się Norbertem i bawi się (z) czytelnikiem. Prawdziwą dojrzałość sądów możemy w pełni odczytać w Posłowiu. Pada tutaj wiele pytań retorycznych, a bohaterowie powieści są tylko hasłem wywoławczym. Impulsem dla narratora, by opowiedział historie znane ludzkości od zarania świata, ale w trochę inny, oryginalny sposób. Do tego fantastyczne zakończenie z obietnicą ciągu dalszego.

 

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial