Doris
- Bruno Schulz jest autorem zaledwie dwóch tomików opowiadań: „Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod Klepsydrą”. Zbiorków niewielkich gabarytami, ale fenomenalnych jeśli myślimy o ich treści i formie. To obraz życia Żydów w niewielkim polskim miasteczku, odmalowany w oparciu o obserwacje i wspomnienia autora, lecz utrzymany w konwencji onirycznej, nieoczywistej, jakby sennego powidoku. Przedmioty tutaj żyją własnym życiem, nic nie jest przewidywalne. Schulz genialnie używa metafory, malarskiej wyobraźni. Przy czym, podobnie jak w jego pracach plastycznych, rzeczywistość w opowiadaniach jest wykrzywiona, zmitologizowana, baśniowo straszna i piękna zarazem. Właściwie wszystko można tu interpretować szukając ukrytych znaczeń, symboliki.
To mały majstersztyk inwencji i kreacji, gdzie wszystko jest zarazem dobrze przemyślane, ma swoje miejsce i znaczenie. Nic dziwnego więc, że te dwie małe książeczki zapładniają wyobraźnię pokoleń, nurtują liczne umysły czytelników i prowokują do powstawania kolejnych schulzowskich objaśnień i słowników.
Tym razem mamy do czynienia z wydanym przez wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria „Słownikiem mówionym” powstałym na bazie rozważań toczonych na konferencji naukowej na Uniwersytecie Gdańskim w 2016 roku. I na pewno nie jest to ostatnie językowe podsumowanie schulzowskiej prozy, która jeszcze długo będzie nas inspirowała. „Schulz. Słownik mówiony” to zbiór opracowań różnego autorstwa, które połączyła osoba głównego ich bohatera i próba zrozumienia, uchwycenia istoty jego wyjątkowego talentu i wyobraźni.
Można się tu sporo dowiedzieć o Brunonie Schulzu przetwarzającym znane wszystkim baśnie na swój specyficzny sposób i tworzącym z nich zupełnie nową jakość. Jego uczniowie pamiętali te opowieści nawet po wielu latach, tak były niezwykłe i niepokojące. Wielka szkoda, że pozostały one tylko w ich pamięci i nie zostały przez pisarza utrwalone na papierze. Z tych fragmentów przedstawionych w książce widać, że literatura, a z nią my wszyscy, wiele straciliśmy.
Fascynuje mnie Bruno Schulz, intryguje Zdzisław Beksiński i wprost nie mogę się nadziwić, czemu sama nie zauważyłam podobieństw między nimi, zarówno tych wynikających z biografii, jak i tych literackich. Po zapoznaniu się z artykułem Magdaleny Wasąg czeka mnie, już to wiem, ponowna lektura schulzowskich opowiadań, tym razem w kontekście Beksińskiego właśnie.
To fakt, że pewnych określeń używa Schulz częściej niż innych, przewijają się one w tekście wielu opowiadań niczym leitmotiv. Tym także zajęli się autorzy poszczególnych artykułów, tropiąc nastrój wywoływany intensywnym zapachem czeremchy, rolę, jaką w utworach Schulza odgrywa powracający motyw ciemnej nocy, nieba i wiele, wiele innych. Albo też charakterystyczne ujęcie świata i procesów w nim zachodzących, które Schulz postrzega jako fermentację, a więc kończenie się, zanikanie, gnicie jednego etapu i zaczyn kolejnego.
Omówienie znaczenia historycznego, ujęcia literackiego i wreszcie włączenia przez Schulza w treść opowiadań glinianego demiurga, pomaga w lepszym jego zrozumieniu w tym konkretnym przypadku. Choć jest to motyw ciekawy sam w sobie i często kulturowo wykorzystywany. Co więc łączy Schulza z judeistyczną kabałą?
Jego opowiadania są tutaj rozbierane na części, brane pod lupę, analizowane niezwykle drobiazgowo pod kątem posługiwania się określonym słownictwem, tworzenia atmosfery za pomocą konkretnych środków stylistycznych, sięgania do motywów z różnych filozofii, zapożyczania pewnych figur retorycznych, symboli i kreowania za ich pomocą schulzowskiego, zdeformowanego i zanurzonego w oparach snu i absurdu świata.
„Każdy element wszechświata przedstawionego w opowiadaniach Schulza może stać się częścią aparatury badawczej, składnikiem chemicznym lub efektem doświadczenia laboratoryjnego – koloidem zawieszonym w roztworze soli kuchennej czy starym pięknem poddanym destylacji pod ciśnieniem czasu”.
Takich właśnie magicznych sztuczek dokonują z prozą Schulza autorzy zbioru „Słownik mówiony”. Mamy więc golemy i sztuczne homunkulusy, anomalie materii i wynaturzenia psyche, tworzenie i degenerację. Analiza nie jest łatwa, ponieważ wszystko jest u Schulza płynne, zmienia swoją formę, przekształca się w swoją odwrotność: sen – jawa, materia – duchowość, piękno – deformacja, cielesność – metafizyka, wyidealizowany świat marzeń, świat dzieciństwa – kaleki świat rzeczywisty, miłość – perwersja.
Przyznam, że prozę Schulza rozumiałam głównie intuicyjnie, bardziej czułam i domyślałam się intencji autora, aniżeli świadomie potrafiłam je zinterpretować, a już szczególnie przez pryzmat mitologii i kabały.”Słownik mówiony” pomógł mi uporządkować i usystematyzować moje dotychczasowe przemyślenia, a także skłonił do wielu refleksji na tematy, które jakoś w prozie Schulza mi umknęły oraz na takie interpretacje tej prozy, na jakie sama bym nigdy nie wpadła. Myślę, że to pozycja dla filologów, co oczywiste, ale też dla wszystkich domorosłych schulzologów, laików, kierujących się jedynie swoją miłością do tej gęstej, niepokojącej i narkotycznie wciągającej prozy, poetycko wybujałej, metaforycznej i wprost stworzonej do najbardziej fantazyjnych interpretacji.