Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Galeria 2

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 3 votes
Wątki: 100% - 3 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 3 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Galeria 2 | Autor: Roman Telech

Wybierz opinię:

atypowy

  Drugi tom prozy Romana Telecha oceniam tak samo jak pierwszy. Idąc za ciosem, postanowiłem kontynuować lekturę jego twórczości, którą ciężko sklasyfikować w którymś z gatunków literackich. Chyba najwłaściwiej byłoby stwierdzić, że jest to coś z pogranicza esejów i pamiętników. Jest to (naprawdę) luźny zbiór nieuczesanych myśli autora. Strumień świadomości Romana Telecha, który został nam zaserwowany bez odpowiedniej redakcji.

 

Napisanie dobrej książki, która nie ma głównej myśli, jest zadaniem arcytrudnym, choć jak najbardziej wykonalnym. Wymaga jednak od autora niebywałego kunsztu i talentu. Przecież czytamy traktaty Myśliwskiego, które są tego typu prozą. Niedawno miałem przyjemność obcować z bardzo rozbudowanym „Tryptykiem oksytańskim” Adama Wodnickiego, który zapraszał mnie na spacery po Alzacji. Nie miałem pojęcia gdzie chce mnie zabrać w poszczególnych esejach, ale chętnie poddawałem się jego przewodnictwu, bo była to każdorazowo literacka uczta i w pewnym sensie ekscytująca przygoda, nawet jeśli, z pozoru, niewiele się działo w poszczególnych tekstach.

 

Myślę, że Roman Telech chciał osiągnąć podobny efekt, ale niestety zabrakło mu warsztatu, albo przynajmniej dobrego redaktora. Jego proza jest momentami trudna do zrozumienia, myśli poszarpane i wręcz niechlujne w wyrazie. Przez to, choć nawet założenie jest dobre, to efekt bardzo mierny.

Sam tytuł tych luźnych myśli, wskazuje jaki cel przyświecał autorowi. Pisze zresztą na ten temat kilka słów we wstępie, który jest identyczny, w obydwu czytanych przeze mnie tomach „Galerii”. Oddajmy głos Romanowi Telechowi:

 

„Przedmowę pisze się tak, jak przeczucie zbliżania się do kogoś, czegoś. Napisanie przedmowy dla autora tej książki jest zwiastunem, że zaraz, może za chwilę, zakocham się, a wiatr zakołysze się jak kajak na falach Dunaju. Dusza wówczas objawi się w stanie słodkiego niepokoju. Darowane być może będzie dziecięce zapatrzenie na motyla, który siada dziecku na dłoni. Każda autentyczność i bieg podszeptów wyobraźni na kolejnych stronicach Galerii może stać się wniebowstąpieniem, ukrzyżowaniem, pojaśnieniem, miłosierdziem. Zrozumiałe, że może stać się również rozczarowaniem.”

 

Jak widzimy, sam autor założył, że nasz kontakt z jego twórczością może stać się rozczarowaniem. Tak było w moim przypadku, ale niekoniecznie musi być w waszym. Szczęśliwie gusta potrafią mocno się różnić, dzięki temu na szerokiej scenie literackiej znajdzie się przestrzeń dla najróżniejszych twórców. Ja po prostu nie potrafię się zsynchronizować z prozą Romana Telecha. Dalej we wstępie stwierdza:

 

„Przedmowę piszę jak libretto, kiedy trwa w tobie litania dźwięków i taktów melodii. W takiej łaskawości uniesienia odchylasz gałązkę jaśminu, bzu, kaliny, aby z każdą chwilą inaczej kreślić w tęczowej mozaice niepojęty czar miłości. Z obecnością miłości – czar wierności. Wstępne słowo jest podaniem ręki, krzesła, szklanki wody, kromki chleba; jest zaproszeniem na filiżankę kawy. Jest cichym tatarakowym uśmiechem i jeszcze cichszym oczekiwaniem.”

 

Widzimy tu inspiracje autora. Traktuje on pisanie mocno muzycznie i jest przy tym fanem jazzu, który w dużej mierze składa się z nieuporządkowanej improwizacji. Na to jednak pozwolić sobie mogą najwięksi wirtuozi instrumentów, inaczej to co otrzymamy to zwykła kakofonia dźwięków. Jak wyszło to w przypadku Romana Telecha? Czy jest wirtuozem słowa? Pozostawiam tę ocenę Wam, jednak w moim odczuciu „Galeria” choć nosi znamiona czegoś głębszego, jest w rzeczywistości bardzo nieudanym eksperymentem literackim.

 

O ile to możliwe, to podczas lektury drugiego tomu „Galerii” byłem jeszcze bardziej zagubiony niż w pierwszej części cyklu. Momentami miałem wrażenie, że porozumiewam się z autorem w odrębnym języku. A jego przeskakiwanie od jednej myśli, to zupełnie innej – całkowicie potrafiły zbyć mnie z pantałyku. Dla przykładu, w jednym momencie snuje dość osobliwe rozmyślania na temat śmierci:

 

„Każdy nasz oddech przeciwstawia się śmierci, która niewinnieczyha z ostrą kosą na każdym zakręcie życia. Zresztą atakuje nas,śmierć ma swoje przewagi... sowiecka armia pod Kurskiem dla przykładu, śmierć jaką przeważa łodyga drzewa od narodzenia,śmierć jest też w postępującej kokieterii kobiety. Kobieta graz nami. To niejest równa gra, nie mówiąc o melodii, która niejestwalcem, ani jeszcze marszem żałobnym Chopina. Szczęśliwe życie niemożliwe, ziemskie życie okrojone czasem, jaki nie ma definicji.”

 

Nie wnikając w tym momencie w analizę prezentowanych tu poglądów i ich podstawy, autor nagle postanawia naszą uwagę przerzucić na zagadnienie pochodzenia nazwy Ukraina:

 

„Prawdą jest, że w dawnych czasach Ukrainę nazywano Rusią, a sami dawni Ukraińcy nazywali siebie Rusinami. Bo to jest ich prawdziwa osnowa, źródło pochodzenia - Kijowska Ruś. Jeszcze na początku znany ukraiński pisarz, Ołeś Honczar pisał o sobie jako o Rusinie, źródłowe pojęcie pochodzenia słowa Ukrainie ukradła, jak wszystko inne: język, ikony, bolszewicka Moskowija, która przy każdej możliwej okazji plądrowała.Wszystko, co ukraińsko-ruskie, fałszowano na sowiecko-bolszewickie. Między innymi z takich przyczyn wynikła sztuczna nazwa: Ukraina. Zastąpiła ją z konieczności korzenna, kalinowa nazwa Rusi. Z takich satanistycznych układów następcy Tarasa Szewczenki i Lesi Ukrainki zaczęli używać słowo: Ukraina i Ukraińcy. Cały świat wie o tym, choć wiele krajów na czele z Federacją Rosyjską nie przyznaje się, że właśnie zalążki sowietyzmu Moskowii wynikły minimum 500 lat po powstaniu Kijowskiej Rusi, stworzonej przez kniazia Jarosława Mądrego. Od Kijowskiej Rusi (jako potęgę można porównywać z rodami Jagiellonów w Polsce) rozpoczynała swój bieg Rosja. Rosyjski język spaplużony - ugrofińsko- -tatarski z makaronizmami niemieckimi i francuskimi ma korzenie jednego wielkiego bełkotu.”

 

Jeśli się w tym nie pogubicie, będę pod wielkim wrażeniem. Jest to jeden z licznych przykładów, które mógłbym mnożyć. Wystarczy jednak ta odrobina abyście sami wyrobili sobie zdanie, czy jest to książka dla was.

 

Ja nie mogę niestety polecić tego autora, ponieważ zupełnie się w lekturze gubiłem, a po jakimś czasie po prostu stałem się sfrustrowanym czytelnikiem.

Kozel

  Właśnie spoczywa przede mną dumna druga odsłona Galerii Romana Telecha. Muszę przyznać, że do tej lektury zabierałam się nad wyraz ostrożnie, starając się odwlec ją w czasie – przede wszystkim dlatego, że już przy tomie pierwszym męczyłam się niesamowicie. Tu nie miałam dobrych przeczuć. W przypadkuGalerii 1opis wydawniczy delikatnie zaznaczał inspirację literaturą iberoamerykańską. Tu zaś Cortazar przywoływany jest wprost.

 

Jeśli skupimy się na warstwie treściowej i konstrukcyjnej – w przypadku tej lektury bowiem nie sposób dokonać między nimi wyraźnego rozgraniczenia – Galeria 2 jako żywo przypomina swoją poprzedniczkę. Nadal mamy tu do czynienia ze zbiorem krótkich obrazów, pojedynczych scenek, quasi felietonów. Tym razem jednak całość sprawia wrażenie nieco bardziej uporządkowanej – jakby rzeczywiście całość miała jakąś myśl przewodnią. Może dzieje się tak dlatego, że Cortazar i jego Gra w klasy są tu przywołane jako dosłowny pierwowzór dzieła Telecha.

 

Sztandarowedzieło Cortazara stanowi modelowy przykład gry z czytelnikami. Punktem wyjścia dla argentyńskiego autora staje się historia związku Magi i Oliveiry – dwójki młodych ludzi przemierzających ulice Paryża. Ta wędrówka staje się pretekstem do swego rodzaju podróży w głąb siebie i rozważań na wszelakie tematy: począwszy od literatury i sztuki po sens istnienia i naturę świata. Roman Telech z tej fabuły zaczerpnął do swojej powieści właśnie tę mnogość wątków i pretekstowość narracji. Podobnie jak w części pierwszej, prowadzi czytelnika przez swój świat pełen rozważań na tematy bardzo różnorodne: kobiet, natury, przemyśleń filozoficzno–egzystencjalnych.

 

Właściwie dopiero przy lekturze drugiego tomu zdałam sobie sprawę, skąd wziął się tytuł całego cyklu napisanego przez Telecha – Galeria. Otóż każda z jego książek jest zbiorem obrazów – krótkich, pourywanych, które można traktować jako osobne dzieła, jak i całość. Muszę przyznać, że w odsłonie drugiej dostrzegam zdecydowanie więcej powiązań. U Cortazara zresztą jest bardzo podobnie. Niektóre rozdziały to jakby wycinki z gazet, inne – fragmenty piosenek. Niby żadnego połączenia z fabułą nie ma (jeśli założyć, że w ogóle fabuła tu istnieje), ale jednak całość układa się sensownie.

 

To, co jeszcze łączy Cortazara i Telecha to pogmatwana opowieść, dwuznaczność, kompletny brak logiki, plątanie wątków… Czy to zabieg literacki godny podziwu? Takie działanie argentyńskiemu pisarzowi zapewniło stałe miejsce w panteonie wielkich twórców, natomiast u Telecha wypada zdecydowanie mniej przekonująco. Zdecydowanie natomiast czuję się w obowiązku postawić duży plusik przy aspekcie językowym książki. Podobnie jak w części pierwszej, autor Galerii decyduje się skorzystać z własnej metody słowotwórczej, przywołując neologizmy, wyrażenia oraz frazy o bardzo różnych korzeniach. Znajdziemy tu typowo polskie odniesienia, ale także angielskie, francuskie czy – co dla Telecha bardzo charakterystyczne – ukraińskie i łemkowskie.

 

Bardzo trudno jest mi oceniać tego rodzaju literaturę – chyba że zastosowałabym metodę kontekstową, przykładając do Galerii raz Cortazara, raz Joyce’a. Przy takim odczytaniu jednak dla każdego sięgającego po książkę coś innego jest ważne, a każdy obraz odczytywać można na różne sposoby, w zależności od swoich indywidualnych doświadczeń. Postaram się zatem przejść na poziom bardziej ogólny.

 

Dla mnie nadal intencje i motywacje autora, które doprowadziły go do spisania tych wszystkich refleksji, pozostają niejasne. Nie wiem, czy chciał on po prostu zapisać swoje prywatne roztrząsania i nadać im publiczną formę, czy miał ambicję stworzenia „Cortazaramade in Poland”. Niezależnie od tego, dla mnie nie jest to próba udana. Jest chaotyczna, frustrująca, niedopracowana. Jestem też przekonana, że nie każdy dotrwa do końca!

Monika

  Wprowadzając się w drugą część "Galerii" Romana Telecha, nie mogłam się oprzeć uczuciu ciekawości i niepewności. Już pierwsza część była nietypowym wyzwaniem, ale teraz oczekiwania były jeszcze wyższe, a zarazem obawiałam się powtórki z frustrującej doświadczenia poprzedniego tomu. "Galeria 2" zapowiadała się jako kontynuacja oryginalnej podróży w umysł autora, pełna inspiracji Julio Cortazara i jego słynnej "Gry w klasy".

 

Pierwszym spojrzeniem na tę książkę jest oczywiście podobieństwo do swojej poprzedniczki. To nadal zbiór krótkich scenek, obrazów i rozważań, a nie spójnej fabuły. Jednak tym razem odczuwa się pewien stopień bardziej spójnego przewodnictwa. Roman Telech zdecydowanie bardziej przykuwa czytelnika swoją myślą przewodnią, odwołując się do Cortazara w sposób bardziej bezpośredni.

 

Cortazar był mistrzem gry z czytelnikiem, a to doświadczenie polegało na prowadzeniu go przez historię w oryginalny sposób, gdzie fabuła była wyznaczona przez samą formę tekstu. Telech, przywołując to podejście, eksperymentuje z jeszcze większą dawką surrealistycznego zamieszania. Jakby Cortazar dostąpił wpływu od kogoś, kto dostąpił wpływu od niego samego.

 

Pozostając w duchu Cortazara, Telech nadal kieruje nas w głąb psychiki ludzkiej. W "Galerii 2" mamy wciąż mnogość tematów i refleksji, zaczynając od kobiet, poprzez naturę, aż po głębokie zagadnienia filozoficzne i egzystencjalne. Te scenki, choć pozornie oderwane od siebie, tworzą bardziej spójny obraz w porównaniu z pierwszym tomem. Możemy dostrzec, że autor bardziej celowo prowadzi nas przez swoje rozważania, choć nadal wymaga to od czytelnika pewnej elastyczności i otwartości na surrealistyczną narrację.

 

To co wciąż nasuwa się podczas lektury to pytanie o intencje samego autora. Czy Telech chciał jedynie zanotować swoje prywatne myśli i uczynić je dostępnymi dla publiczności, czy też próbował naśladować Cortazara i jego eksperymentalną formę? Wciąż pozostaje to zagadką. "Galeria 2" jest nadal chaotyczna, ale mniej frustrująca niż poprzednik. Pozostaje wyzwaniem, które niekoniecznie skierowane jest do każdego czytelnika.

 

Jednak warto zauważyć, że Telech ma niezwykłą zdolność tworzenia nowych słów i wyrażeń. Ta mieszanka języków, od polskiego po ukraiński, tworzy fascynujący i bogaty tekst. Znajdziemy tu elementy, które pobudzają nasze zmysły i pozostawiają wyraźne wrażenie, choć kontekst jest nie zawsze jasny.

 

"Galeria 2" to z pewnością wyzwanie intelektualne i literackie. Dla niektórych może to być nieodgadniony rebus, ale jednocześnie jest to literatura, która zachęca do refleksji i poszukiwania sensu w chaosie. Roman Telech kontynuuje swoją eksplorację wewnętrznego świata, zostawiając nas z pytaniami, które nie zawsze doczekają się odpowiedzi. To literatura dla tych, którzy cenią niekonwencjonalność i otwartość na eksperymenty w literackim świecie.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial