Michał Lipka
-
Jest telewizja już robi wywiady
Jak panie tonący dajemy se radę
Handel jak zawsze wiosna czy zima
Od zeszłej niedzieli już pływa melina
Wyszków tonie
Wyszków tonie
Wyszków tonie
Wyszków tonie
- Elektryczne Gitary
Wyszków. Miejsce geograficznie na pewno mi bliskie. W inny sposób? Nie. Ale chociaż tam nie bywam, bo w sumie i po co, nie znaczy, że nie mam ochoty poczytać o okolicach mi niedalekich i w ten czy inny sposób znanych. Więc sięgnąłem i jakoś dało się tą „Rzęśnię” przeczytać, choć żenująco wręcz przegięta była, im dalej w ten las. No nic wybitnego, szczególnego też nie, ale momenty jakieś się znalazły. Rzecz w tym, że zostawia czytelnika w rozdarciu, bo mogłoby być zdecydowanie lepiej, a tak dostajemy coś, przy czym czasem, sporadycznie pośmiać się można, ale co w ostatecznym rozrachunku sprawia wrażenie populistycznego absurdu, w oparach którego tonie clou całości – czyli satyra.
KOWID – znaczy, Kwarantanna Obowiązuje Wszystkich I Dezynfekcja. To właśnie spotyka Wyszków przed Wielkanocą. No i trzeba coś na tę dziwną nową zarazę poradzić. A co? O tym decydować będzie Rada Chłopskiego Rozumu złożona z różnych osobistości. Ale katolicka terrorystka przeprowadza zamach i dopiero się zaczyna!
Satyra to w sumie ciężka sprawa. Bo tym, którzy nie za bardzo wiedzą o co w niej chodzi, wydaje się najczęściej, że ma ośmieszać i śmieszna być i tyle. Ośmieszać dla samego ośmieszania, bez czegoś głębszego, większego, bez czegoś ponad to wszystko. No i właśnie tak satyrę traktuje się tutaj. Niby czasem nawet jakby bywa śmiesznie, ale nie da się tego nazwać humorem wysokich lotów. Za to okazuje się, że wszystko to jest obraźliwie dla niejednego czytelnika, ale nie na poziomie, jakiego można by oczekiwać po dobrej satyrze. Bo kiedy czyta się prozę Kurta Vonneguta czy Chucka Palahniuka, chyba nie znajdzie się czytelnik, który nie poczułby się obrażony czy dotknięty, z tym, że te nasze uczucia wynikają z tego, że autorzy wytykają nam błędy i głupotę, piętnują to, co w nas złe i do czego sami się nie przyznajemy. Tymczasem u Czestkowskiego, który najwyraźniej do takiej prozy nie dorósł albo nie wykształcił w sobie do niej zamiłowania, całe to ośmieszanie jest dla samego ośmieszania. Co więcej, jest jednostronne, poprawne politycznie bym rzekł, podczas gdy u wspomnianych artystów spojrzenie zawsze było szersze, ponadczasowe i najzwyczajniej w świecie uniwersalne, bo dotykające sedna sprawy, a nie jedynie skrobiące po powierzchni, jak tu.
No i taka, jak z „Rzeźni Wyszków” jest satyra, taka też literatura. Powierzchowna, pozbawiona głębi, ale też i zwyczajnie bardzo, bardzo prosta i niewymagająca. Okej, akcja jest dynamiczna, sporo bohaterów, sporo wydarzeń, ale… Nie powiem, że autor nie ma nad tym kontroli, bo żadnej kontroli tu nie potrzeba. Ma to lecieć przed siebie na złamanie karku i zawierać w sobie to, co modne akurat. I leci. I zawiera. Ale tak bezrefleksyjnie. Aborcja? Księża pedofile? Staruszki niczym terrorystki? Armia religijna? To mogło coś zawierać, skłonić do myślenia, dyskusji, a leży i kwiczy, jak to mówią. Miało być kontrowersyjnie, a nawet tego tu nie ma. Czasem dzieło sprawia wrażenie, jakby Czestkowski chciał obnażyć nasze polskie przywary – czasem, bo po tym wszystkim jakoś nie posądzam go o tego typu wyższe cele – ale w ostatecznym rozrachunku obnażył jedynie siebie.
Acz trzeba oddać, że całkiem nieźle to napisane. Że nie nużyło. I że czasem można się było uśmiechnąć – choć najczęściej z politowaniem dla bezrefleksyjności autora. No i gdzieś w całym tym fabularnym zgiełku zginęło to, na co najbardziej liczyłem, czyli koloryt lokalny, a szkoda.