Doris
-
Jerzy Gilarowski to polski nauczyciel akademicki, geograf, od lat zamieszkały i pracujący w Tanzanii, którą uznaje już za swoją drugą ojczyznę. To nie pierwsza jego książka o Afryce, kraju, który go zafascynował i przyjął jak swojego. To moje spotkanie z pisarstwem Gilarowskiego traktuję więc jak inaugurację, z pewnością sięgnę po inne jego książki podróżnicze, gdyż „Biali i czarni-inni czy podobni” to lektura niosąca sporo informacji, lecz dająca zaledwie skrótowy przedsmak egzotycznej Afryki. To właściwie minireportaże z Afryki Wschodniej, z terenów głównie wybrzeża. Cieszy ich różnorodność i takie ciekawe przemieszanie, że nie wiemy czego możemy spodziewać się po kolejnym rozdziale. Jedno czego możemy być pewni to to, że będzie on rozpoczynał się od następnej z rzędu litery alfabetu. Tak więc po „Albinosach” mamy „Biurokrację”, choć przecież ani trochę się z sobą nie wiążą. Koncepcja autorska nie gorsza od każdej innej.
Czuć w tym wszystkim dużą znajomość rzeczy, sympatię i tolerancję na najróżniejsze, dla nas, Europejczyków, dziwaczne zwyczaje czy przesądy. Choć w pewnych przypadkach tolerancji nie ma i być nie może. Niektóre przesądy mogą bowiem stać się przyczyną zbrodni, jak to dzieje się w przypadku Albinosów i szamanów. Mimo surowych kar nie tak łatwo wyeliminować wierzenia i praktykowany w ich efekcie proceder, dalej więc giną ludzie, by ich części ciała, jako wszechmocne talizmany, mogły uchronić innych przed nieszczęściem. Jeśli chodzi o zabobony, to Afryka oczywiście przoduje, jako region, w którym magia, szamanizm, świat nadrealny towarzyszą ludziom na co dzień od zawsze. Trudno przyjąć, by nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miało się to zmienić. Ale, co ciekawe, część z nich pokrywa się z tym w co i my wierzymy, choć pewnie w życiu byśmy się do tego nie przyznali.
Afryka to kopalnia ciekawostek, autor przytacza tutaj sporo tych istotnych i tych mniej ważnych, a wszystkie one odmalowują specyfikę tego kontynentu i jego mieszkańców, choć z racji niewielkiej objętości książki są zaledwie taką małą wprawką, polecajką, zachętą, by sięgnąć po znacznie więcej.
Tradycja i współczesność przybierają w Afryce formę specyficznej symbiozy, jak chyba nigdzie indziej. Widać to w reportażach na każdym kroku. Oświetlone przedmieścia, pełne samochodów, co chwila dudniących klaksonami, a tu nagle na środku ulicy grupa kobiet tańczących jak w amoku, przeważnie nago, taniec kigodoro. To zaledwie jeden z przykładów. I prawdę mówiąc zupełnie zrozumiały w świetle słów samych kobiet: „kiedyś widok nagiej kobiety był codziennością w naszej kulturze i nikomu to nie przeszkadzało.” Jak się jednak ma ten nagi, zmysłowy, żywiołowy taniec z karygodnym procederem, stosowanym tutaj powszechnie, jakim jest obrzezanie (czytaj: okrutne okaleczenie) młodych dziewcząt, często kończące się infekcją i śmiercią, albo tolerowanie gwałtów i przemocy wobec kobiet. Autor, jako nowoczesny, europejski mężczyzna, nie kryje tutaj swego oburzenia, jego sposób pisania o kobietach, argumentowanie, ale i ton, są pełne szacunku i sympatii. Nawiązuje do religii, które, bez względu na ich proweniencję, czy to chrześcijaństwo, judaizm czy islam, podporządkowują kobietę mężczyźnie.
Wiele rzeczy budzi nasz uśmiech, ale bawią one nas, którzy jesteśmy daleko, bo na przykład dla mieszkańca Tanzanii chcącego załatwić jakąkolwiek sprawę urzędową i odbijającego się od ściany do ściany z powodu lenistwa i biurokracji, o jakiej nam się nawet nie śniło, to raczej powód do rozdrażnienia niż do śmiechu. Wszystkie zjawiska, jakie opisuje, stara się autor traktować wieloaspektowo, biorąc pod uwagę dziedzictwo kulturowe kraju, o którym pisze.
Przemierzając z Jerzym Gilarowskim wschodnie wybrzeże Afryki, poznajemy życie ludzi od narodzin, przez edukację, małżeństwo, obowiązki i rozrywkę aż do śmierci, a pożegnanie zmarłego to kolejne, liczne rytuały, dla nas nie zawsze zrozumiałe. I jednego na pewno można pozazdrościć – więzi rodzinnych, wzajemnej bliskości paru pokoleń, mieszkających wspólnie i dzielących codzienne troski i radości. Wszyscy są blisko, dzieci niczym rodzeństwo, każdy dorosły się zaopiekuje, wiedząc, że jego dziecko też nie zostanie bez pomocy, wzajemne odwiedziny to norma, a większość czynności, jak gotowanie, pranie, odbywa się na zewnątrz i uczestniczą w tym całe społeczności.
Wiem, że powiedzenie o Afryce – kraj kontrastów i sprzeczności, to truizm, ale skojarzenie to samo się nasuwa po przeczytaniu tekstu Jerzego Gilarowskiego. Bieda nie zabija tu radości, dawne wierzenia jakoś godzą się z religijnością, a od okaleczanych kobiet nadal oczekuje się perfekcji i spełnienia w miłości. Afryka to Afryka – po prostu, nie wszystko trzeba rozumieć, w część trzeba uwierzyć.