Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Las Ożywionego Mitu

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 3 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 3 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Las Ożywionego Mitu | Autor: Robert Holdstock

Wybierz opinię:

Masło

„Nawiedziło mnie poczucie rozpoznania… oto było coś, co znałem przez całe życie, tylko że o tym nie wiedziałem…”

 

Sięgnąłem po „Las ożywionego mitu” nie dlatego, że urzekła mnie postać skulonej za powalonym pniem dziewczyny, zerkającej z trwogą na wychylającą się zza sosen monstrualną postać człowieka-dzika. Słyszałem trzask łamanych gałęzi i jego ryk, ponure i groźne „roarr”. Widziałem kołyszącą się na grubej, pokrytej szczeciną szyi głowę, przybraną straszliwymi rogami… Nie, to nie do końca w rysunku (skądinąd świetnym) rzecz, lecz w tytule, który intryguje tak samo, jak postać autora, Roberta Holdstocka (nie zamierzam jednak zanudzać czytelniczek i czytelników biografią niemalże nieznanego u nas pisarza; jedyne na co chcę zwrócić uwagę to fakt, iż Holdstocka czytać trzeba).

 

„Las ożywionego mitu” już od pierwszych stron osacza nas swoistą aurą, tajemnicą ukrytą za leśną ścianą. Steven, po zakończeniu działań wojennych, wraca do rodzinnego domu położonego gdzieś głęboko na prowincji, z dala od miast i ludzkich siedzib. Domu na w pół opuszczonego, a z pewnością zapuszczonego, domu w którym jedynym mieszkańcem jest brat bohatera, Chris. I dość szybko wiadomo, że „coś jest nie tak”. Okazuje się, że ojciec obu, niejaki George Huxley, owładnięty kompulsywnym pragnieniem poznania, badał las, który graniczy z posiadłością. Wreszcie, pochłonięty manią, poszukiwaniem kogoś lub czegoś, co kryło się w jego głębi, zniknął, zapadł się pod ziemię, zostawiając po sobie dziennik z na wpół powyrywanymi zeń kartami. Aby tego było mało, Chris zdaje się być zarażony tą samą obsesyjną chorobą, tym samym natręctwem, która zawładnęło starym Georgiem. Steven nie może porzucić narastającej w nim myśli, że wszystko co tajemne i dziwne, kryje się na podwórzu, niemal dotyka bryły domu. Las Ryhope, moi drodzy, wyuczył już nowego mieszkańca Oak Lodge…

 

I nie da mu zasnąć…

 

A czytajcie sobie sami, powinienem powiedzieć i na tym zakończyć recenzję. Już przecież napisałem, że książka jest świetna, prawda? A nie, nie, nie będzie tak łatwo. Bo „Las…”, tak jak na Stevena i Chrisa, wpłynął i na mnie. Bo to, co Holdstock wyczynia z tekstem i prowadzoną akcją, zasługuje na najwyższą pochwałę.

 

Czułem zapach lasu, tej specyficznej wilgoci, ziemi zroszonej deszczem, mchu i rozkładających się liści, zapachu ukrytego w cieniach dnia. Słyszałem szum i kołysanie się drzew, trzaski i ocieranie gałęzi o siebie, jedyne w swoim rodzaju pulsowanie, które przypomina bicie serca ale płynące gdzieś zza kotary czasu, pradawne. Dzięki literackim talentom Holdstocka Ryhope staje się czwartym bohaterem powieści. Jest jak pierścień Froda, cały czas towarzyszy nam w podróży, nie czyni, nie mówi nic, a wpływa na nas i bohaterów bardziej niż cokolwiek innego. I kryje w sobie tajemnicę, która jedynie pozornie jest wyjaśniona.

 

Wszystko to, co dzieje się w lesie, ociera się o magię, o ułudę, o szaleństwo. Im bardziej zanurzamy się w głąb, tym bardziej historia Stevena jest Waszą historią. Naprawdę (a w moim wypadku to ewenement, jakoś tak jestem skonstruowany, że nie straszne mi groza i czytanie o wyciu wilka w nocy) przechodziły mnie dreszcze, bo Holdstockowi udało się wykreować nie tylko rozbudowany ale niesamowicie mroczny świat, który ożywa wraz z każdą przerzucaną stroną jego powieści. Ponadto gdy wszystko zaczyna się rozjaśniać, wciąga bohaterów (a przy tym i nas) jeszcze bardziej w czeluść: las ożywa, próbuje wedrzeć się do domu Stevena i zawładnąć jego wolą. Pojawia się wówczas pochodząca z lasu kobieta, postać jak ze snu, a jednocześnie piekielnie realna, stworzona z mgły i wspomnień, pachnąca ziemią, dzika i nieokiełznana. I gdy wydawałoby, że już naprawdę więcej nie można, Holdstock znów zaskakuje: Ryhope to przechowalnia, to katalizator (więcej nie napiszę, bo nie chcę Wam odbierać przyjemności poznania), dzięki któremu to, co nierealne, staje się, tak jak książka przedłużeniem lasu, bramą, przez którą Ryhope przenika do naszego świata. Jak Steven, za którym podążamy coraz głębiej i dalej, dostrzegamy coś na krawędzi widzenia, co drażni nasze zmysły, zajmuje nasze myśli. Ale znika, gdy tylko popatrzymy w tamtym kierunku. Jednocześnie tkwi ciągle jak zadra, odczuwalne ale nadal nieuchwytne i nienamacalne…

 

Można „Las…” czytać na tyle sposobów, na ile starczy nam sił. I już samo to czyni z powieści księgę niezwykłą. Bo można wszystko uznać za urojenia, powidoki wojennych traum (pojawia się przecież postać zestrzelonego nad Francją pilota). Można czytać ją jako historię o szaleństwie i ozdrowieniu, nieustającej pogoni za czymś nierealnym (mitem? legendą?), o wiecznej tułaczce człowieka za mistyką, za czymś, co kiedyś było wśród nas, a teraz zginęło, pozostało jedynie w podświadomości i nocnych marach. Można również czytać „Las…” jako powieść ze zwykłą fantastyczną przygodą w tle. O bohaterze, który odrzuca to, co mu jest pisane, a jednocześnie wbrew sobie podąża ustaloną (przez kogo?) drogą i bez względu na to, jak bardzo będzie się wiercił, jak bardzo będzie chciał z niej zejść i tak na nią wróci, by na jej końcu spotkać swoje przeznaczenie. Zwrócicie uwagę, jakie postaci przepływają przez tę historię – i dzicy wojownicy, i rycerz, i wiedźma-szeptunka, są tu rzymskie ruiny, w których schronienie znajdują potrzebujący, święte gaje i druidzi. To kopalnia metafor, symboli i odnośników do dawnych wierzeń i mitów (rzymskich, celtyckich, arturiańskich i wielu, wielu innych), do dawno zapomnianego języka (Holdstrock naprawdę nas nie oszczędza). W ich zrozumieniu, poznawaniu i odczytywaniu wieloznaczeń ograniczyć Was może tylko wyobraźnia (czymże w ogóle jest Oak Lodge, a czym Ryhope?). Przewijająca się przez powieść, nieustająco zmieniająca się rzeka (będąca granicą albo mostem, barierą albo przejściem, łapaczem czasu, przedmiotów i ludzi itd.), którą bohaterowie a to przekraczają, a to idą wzdłuż jej brzegów, sama w sobie daje tysiące możliwości interpretacyjnych.

 

To także książka o czworokącie, miłości i pożądaniu. Niejednoznacznie posplątane drogi bohaterów łączy jedna kobieta, lecz czy Guiwenneth rzeczywiście istnieje? Może jest tylko wytworem wyobraźni? A jeśli to prawda, to czy coś w tym złego? Czy taki „twór” nie może… być? Ten wątek łączy się z postacią Georga Huxleya, człowieka zagubionego (także w znaczeniu filozoficznym), który dla mrzonki (jak się zdaje), a może w poszukiwaniu utraconej miłości (no właśnie!) lub dla przekroczenia bram zaświatów poświęca szczęście rodzinne. Wreszcie można doszukać się w „Lesie…” odwiecznej wojny dobra ze złem, konieczności stoczenia decydującej walki pomiędzy tym, który przyniesie „pokój w galaktyce” a niszczycielem, sprawcą początku końca.

 

A dla mnie to przede wszystkim książka o potędze wyobraźni, o niezmienności rozumianej jako potrzeba poszukiwania niezwykłości w otaczającym nas realizmie dnia. O tym, że ciągnie nas do obcowania z czymś dzikim, pochodzącym z najciemniejszej otchłani (lasu), do rytuałów i czarowników, prapoczątków religii, czegoś pierwotnego i pochodzącego z najczystszego źródła. O tym, co potajemnie drzemie w każdym z nas, o mitotworach, postaciach z dziecięcych legend i podań, stworzeniach ukrytych w opowieściach dziadków. O powrotach do czasów, gdy o świcie wznoszono dzięki do boga słońca, a nocą oddawano cześć księżycowi.

 

Mam nadzieję, że udało mi się oddać mój zachwyt „Lasem ożywionego mitu”. Holdstock stworzył wielowymiarową powieść, którą doświadczać można na dziesiątki sposobów. Życzę Wam abyście i Wy doznali poczucia rozpoznania. Czytajcie Holdstocka!

 

Ulion

  Jeżeli szukacie lektury pełnej baśniowości i unikalnego klimatu to "Las ożywionego mitu" autorstwa  Roberta Holdstocka jest czymś zdecydowanie dla Was. Autor zabiera nas w niesamowitą podróż w miejsca, które wydawać by się mogło istniały tylko w legendach i starych baśniach.

 

Głównym bohaterem tej opowieści jest Anglik Steven Huxley, który po zakończeniu drugiej wojny światowej wraca do swojego rodzinnego domu w Oak Lodge. To co zastaje na miejscu jest dalekie od jego oczekiwań. Ojciec mężczyzny dał się doszczętnie pochłonąć badaniami nad pobliskim lasem co doprowadziło do jego śmierci. Zostaje po nim jedynie dziennik, który wygląda jak zapiski pogrążającego się w szaleństwie, zagubionego we własnym świecie, schorowanego człowieka. Starszy brat mężczyzny- Chistian również zatraca się w odkrywaniu tajemnicy lasu Ryhope i przepada bez wieści. Steven chcąc rozwiązać tajemnicę fascynacji puszczą jego krewnych zaczyna studiować pozostawiony przez ojca dziennik i odkrywa, że to co na początku wydawało mu się bredzeniem starca wcale takie nie jest. Oto w swoich dłoniach ma klucz do zrozumienia jakie siły rządzą tajemniczym Ryhope- lasem w którym ożywają mity. 

 

Robert Holdstock w swojej książce tworzy niesamowity świat na podstawie angielskich mitów. Opowieści, które powstawały u zarania dziejów, towarzyszą i kształtują kultury do dziś. Czy opowieści, które zmieniają się w realnych bohaterów z krwi i kości za sprawą magicznej puszczy mogą stać się niebezpieczne? Wszak nie każdy bohater mitu jest krystalicznie dobry. Las zsyła bowiem Mitotwory- uosobienie potworów z celtyckich legend, które przez lata powstawały w umysłach ludzi. Napięcie, które buduje Holdstock jest naprawdę namacalne i sami odczuwamy niepokój przekraczając granicę lasu.

 

Książka według mnie jest dosyć nierówna. Pierwsza cześć, kiedy Steven stara się zrozumieć to co zastał w rodzinnej posiadłości jest bardzo dobra. Dylematy mężczyzny czy jego rodzinę dręczy choroba i wszystko co się dzieje, jest wymysłem umęczonych umysłów czy, aby tajemnicze stwory rodem z baśni nie są czasem prawdziwe są bardzo ciekawe i z przyjemnością podążamy za rozważaniami Stevena. Kiedy mężczyznę zaczyna odwiedzać tajemnicza kobieta  Guiwenneth, zaczyna wierzyć, że wszystko czego doświadcza jest prawdziwe. Do tego momentu książka naprawdę była świetna. Kiedy jednak Steven wraz ze swoim przyjacielem pilotem wkraczają do lasu aby odnaleźć Christiana i uratować Guiwenneth zaczyna robić się chaos. Miałam wrażenie, że wszystko tam działo się na raz, było nie logiczne, a naszym bohaterom udawało się pokonywać trudności bez problemu. Trochę jak sen w którym jedno wydarzenie, nie musi być logicznie powiązane z następnym. Może dla czytelnika, który lepiej orientuje się w mitologii celtyckiej będzie to bardziej klarowne, ja niestety trochę się pogubiłam.  Czuję się jednak zmotywowana do tego, aby zgłębić tę mitologie bardziej, bo wydaje się bardzo ciekawa i może wtedy łatwiej będzie mi zrozumieć wydarzenia które miały miejsce w książce. 

 

Dla mnie jednak przede wszystkim jest to opowieść o miłości, samotności i odwadze i właśnie to jest jej głównym atutem. Obserwowanie zmiany jaka następuje w Stevenie dało mi dużo satysfakcji. Bardzo kibicowałam mu w jego podróży do mrocznego świata, aby uratować miłość swego życia. Jeżeli lubicie fantastykę z nutą baśni i mitologicznych nawiązań to "Las ożywionego mitu" jest czymś co śmiało mogę polecić zwłaszcza, że wydawnictwo Terminus wznowiło wydanie i już nie trzeba przeszukiwać antykwariatów w poszukiwaniu książki.

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial