Ola1977
-
Jeszcze nie tak dawno Polacy szukający swoich korzeni liczyli na szlacheckich przodków. Gdy okazywało się, że żadne szlacheckie, a proste – chłopskie, nie było się czym chwalić. Od kilku jednak lat, a ostatnio szczególnie po „Chłopkach” Joanny Kuciel-Frydryszak, wszystko, co chłopskie, łącznie z przodkami, jest w cenie. Polacy wzięli sobie wreszcie do serca słowa z „Wesela” Wyspiańskiego – „Chłop potęgą jest i basta!”. Na tej fali pojawia się coraz więcej książek „chłopskich i okołochłopskich”, a grono zainteresowanych odbiorców rośnie.
Książka Agnieszki Pajączkowskiej ma intrygujący tytuł i równie ważny podtytuł. Nieprzezroczyste, czyli ukazujące to, co kiedyś było w ukryciu, było tajemnicze i niedostępne dla odbiorcy. Takie są fotografie, rezonujące tym, co na nich widać, w połączeniu z tym, co o nich wiemy. Jeśli wiemy niewiele, dopowiadamy sobie resztę, nie zawsze słusznie. „Historie chłopskiej fotografii” to nie to samo, co HISTORIA, bo to jedynie zlepek różnych opowieści, z których może jedynie wyłonić się zarys ogólnej historii…
Autorka osią swojej pracy uczyniła zdjęcia, które wpłynęły w 1983 roku na konkurs „Fotografia chłopów polskich”. Wybierała spośród 6 tysięcy cyfrowych kopii, które przedstawiały chłopów i ich życie do 1948 roku. Do tego dołączyła efekt własnej podróży wzdłuż wschodniej granicy z Wędrownym Zakładem Fotograficznym i projektem „zdjęcie za opowieść”. Wybór był trudny, tematów do poruszenia sporo, efekt – arcyciekawy.
Chłopska fotografia nie ma swoich archiwów ani instytucji stojących na jej straży. Znaleźć ją można więc w domowych zakamarkach, jak największy skarb lub śmieć, którego jednak nie można wyrzucić, bo wielu wierzy, że w fotografii tkwi część duszy osoby zmarłej. Autorka ogląda zdjęcia ostrożnie, bo patrząc „bierzemy reprezentację za rzeczywistość”, możemy ulec złudzeniu i to, co stylizowane, weźmiemy za faktycznie chłopskie. Trzeba wiedzieć, że jedni chłopów udawali, inni chłopskie korzenie zacierali – wkładając na siebie „pańskie” ubrania, wypożyczane przez usłużnych obwoźnych fotografów. Marzenie o lepszym życiu udawało się zrealizować jedynie na fotografii…
Każde zdjęcie to osobna historia. Przerwa w pracy i stylizowane zdjęcie w polu. Zdjęcia robione przez panny dziedziczki. Opowieści o rodzinach, w których jeśli w ogóle inwestowano w naukę, to tylko synów, bo córki do czego innego były stworzone. Zdjęcie muzykantów z Gniewczyny budzi w autorce mrożące krew w żyłach czytelnika pytanie: czy wśród nich znajdują się ci, którzy w 1942 okrutnie torturowali swoich sąsiadów Żydów? Żydów zresztą na zdjęciach niewielu, bo fotografia to przecież „reprezentacja braku”.
Swoje miejsce w książce znalazł też Józef Ulma, świadomy, kulturalny, zafascynowany fotografią. Jego zdjęcia, na których cała rodzina – on, gromada dzieci i żona w ciąży, tak okrutnie zamordowani za swoje dobre serca – stały się politycznym narzędziem. Wykorzystano je do ilustracji tezy: dobrzy Polacy pomagali Żydom. Prawda nie była tak prosta. Tak jak na zdjęciu młodej dziewczyny z trzema niemieckimi żołnierzami – na pierwszy rzut oka „kolaborująca erotycznie” z wrogiem, a po namyśle - może ratująca życie swoje lub swojej rodziny? Albo zdjęcie z 1948 roku, na którym dziewczynka w białej sukience - nabiera wagi, gdy okazuje się, że sukienka była wyrazem wdzięczności Żydówki za pomoc w czasie wojny.
Autorka prowadzi swoją opowieść do lat dziewięćdziesiątych. Pokazuje fotografie pośmiertne, monidła, czyli obrazy malowane z fotografii, echa transformacji i biedę PGR-ów. Najciekawsze są jednak historie najstarsze, bo tu najwięcej tajemnic do odkrycia.
Pajączkowska przywołuje cytat z Susan Sontag: „Wszystkie fotografie mówią: memento mori”. Patrzymy na twarze zaklęte w fotografiach, czytamy to, co udało się wydrzeć z otchłani przeszłości i wiemy, że zostanie po nas niewiele.