Julie Wellings
-
"Przesmyk centaura" to już czwarty tom z serii "Xanth", czyli jednego z najbardziej kultowych cyklów fantasy. Jego autorem jest nie kto inny, jak Piers Anthony. Tym razem książka skupia się na postaci Dora, który postanawia wyruszyć na poszukiwanie króla, który jak się okazuje zaginął. W tej części czeka na nas znany nam już dobrze Czarodziej Humfrey, i kolejna przeszkody, które nasz bohater będzie musiał pokonać, aby dotrzeć do celu. Góry, Gorgona... a to dopiero początek jego przygody. W co on się wplątał...
W tej serii został wykorzystany typowy motyw od zera do bohatera. Nasza postać musi stoczyć wiele walk i pokonać przeciwności losu, aby osiągnąć swój cel. Sztampowe? I to bardzo. Ale nie zapominajmy, że z jakiegoś powodu wielu pisarzy przed i wiele po Piersie Anthonym wykorzystywało ten sposób kreacji. Nie jest on zły, ale już trochę nudny. Jednak trzeba wziąć też pod uwagę, że owy autor dość wcześnie wykorzystał tę opcję. Ja osobiście nie przepadam, za takim szablonem fabuły, bo jest on jednym z najbardziej przewidywalnych. Nie oszukujmy się. Nie ważne, jak bardzo źle wiodło się Dorowi. I tak wiemy, że ze wszystkiego wykaraska i wyjdzie obronną ręką, bo tak po prostu musi być. Dlatego też „Przesmyk centaura" nie należy do najbardziej oryginalnych i ciekawych opowieści, ale trzeba przyznać, że czyta się go szybko. Głównie dzięki niesamowitemu uniwersum, które wykreował pan Anthony.
Xanth to na pierwszy rzut oka zwykła fantastyczna kraina. Centaury, zamki, magiczne stworzenia. W sumie normalność dla każdego czytelnika fantasy prawda? Mnie ona jednak zachwyciła. Nie należy ona do tych najbardziej skomplikowanych. Zasada jest prosta. Albo posiadasz magiczne zdolności, albo cały jesteś magiczny. To ma sens prawda? Piers Anthony urzekł mnie jednak czymś innym – historią. Każda rasa, każde zaklęte miejsce ma swoją własną opowieść. W tej książce nie ma czegoś takiego, że coś po prostu powstało, nie. Wszystko stoi tu a nie gdzie indziej z jakiegoś powodu i to mi się podoba. Autor nie przyjął pozycji: „bo tak", tylko tłumaczy swój świat czytelnikom, dzięki czemu nie wydaje on nam się tak obcy. Dzięki temu zabiegowi to uniwersum staje się bardziej swojskie i przytulne. Wiemy czego możemy się spodziewać, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że pisarz stworzył sobie nieograniczony pole do popisu. I to trzeba docenić.
To dopiero czwarty tom z 33 części, a już mamy wrażenie, że pisarz się powtarza. O ile pierwsze dwie książki naprawdę mi się spodobały, to niestety teraz jest coraz gorzej. Ilość powieści z cyklu „Xanth" przeraża mnie i doskonale zdaję sobie sprawę, że n i g d y ich wszystkich nie przeczytam. Jeżeli już w „Przesmyku centaura" co jakiś czas doświadczamy deja vu, to nie wróży dobrze, dla kolejnych tomów. Naprawdę wątpię, by ktokolwiek dotrwał do końca tej historii. Z drugiej strony wiem, że ta seria ma dużą grupę fanów, co trochę mnie dziwi. Jeśli należycie do nich, to śmiało zachęcam was do sięgnięcia i po tę pozycje. Jeżeli jednak jak ja już przy trzecim tomie prawie zasypialiście, to radzę wam, byście lepiej odłożyli pana Anthoniego na bok i zajęli się czymś innym. Nie warto ryzykować.