PJK
-
"...czuł, jak czubek buta wbija się w jego bok i przewraca go na brzuch. Jego usta i nos wypełniły brudny piach i żwir. Zapłakał jak dziecko, gdy uświadomił sobie, że tak właśnie będzie wyglądał, jak go znajdą.
Upokorzony.
Zmasakrowany.
Zhańbiony"Londyn kojarzy nam się z Big Benem, czerwonymi budkami telefonicznymi i rodziną królewską. Jest miejscem, do którego kilka lat temu przeniosło się tysiące Polaków na tzw. saksy i pozostali tam już na stałe. Ba, cała Anglia dobrze się kojarzy. Lubimy Benny'ego Hilla, Monty'ego Pythona i Jasia Fasolę. Uwielbiamy brytyjski rock i, jeszcze bardziej, brytyjskie filmy.
A przynajmniej ja lubię.
Jednak Londyn ma kilka zakrwawionych kart w swojej historii, a policja tak naprawdę nigdy nie miała tam łatwego życia. W 1979 roku zespół The Clash nagrał piosenkę pt. "Guns of Brixton" (którego polski cover nagrał zespół The Analogs w 1996 pt. "Strzelby z Brixton"), która okazała się być prorocza - właśnie w Brixton w latach 1981, 1985 i 1995 doszło do zamieszek, podczas których przemoc kierowana była do służb policyjnych.
"Gdy wiesz, że nie wygrasz, nawet nie zaczynaj"
Te zamieszki to jeden z punktów wyjścia Jamesa Craiga do opowiedzenia historii współczesnego gliniarza w UK, Johna Carlyle'a. Inspektor, będący jednym z kilku tysięcy policjantów patrolujących ulice ponad ośmiomilionowej stolicy Wielkiej Brytanii, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nielubiany w robocie, dzień po dniu wykonuje te same czynności wespół ze swoim partnerem, Polakiem Joe Szyszkowskim. Któregoś dnia na komisariat przychodzi list, informujący o pewnej zbrodni w hotelu. Od tego momentu zacznie się śledztwo, które pociągnie za sobą gigantyczne konsekwencje.
Podobnie jak w "Alibi" Tami Hoag mamy tutaj ogromny kontrast - ludzi z tzw. pospólstwa i ludzi uprzywilejowanych. Jako, iż ani ta ofiara - zamordowana w dość specyficzny sposób - ani kolejna nie są ot, zwyczajnymi gośćmi, inspektor napotka spore trudności. To osoby, które są w jakiś sposób powiązane z najważniejszymi osobistościami Londynu, a pewne sekrety elit powinny zostać pogrzebane. I to jak najgłębiej. Zwłaszcza, gdy stawką jest niebagatelny urząd...
"...jeśli jesteś celebrytą, ludzie wybaczą ci nawet to, że zajmujesz się polityką"
Trup się sieje, a policja jest bezradna. Jedyny trop prowadzi do lat osiemdziesiątych, do Cambridge, gdzie działał pewien klub. Klub, którego członkami była sama śmietanka sceny politycznej współczesnego Londynu.
Dobrze też poczytać - dla odmiany - coś miłego na temat Polaków. Ot, choćby:
"Polacy mieli już w Londynie ustaloną pozycję. Wielu z nich, gdy zaczął się kryzys, wróciło do domu, ale nadal uważano ich za wzorzec jakości, solidności i usług wartych swojej ceny w budownictwie, hydraulice i innych dziedzinach gospodarki. Dostarczali też czasem piłkarzy i wielu, wielu księży"
(ha, ha)
Debiut Jamesa Craiga okazał się wyjątkowo dobry. Dlaczego wyjątkowo? Ponieważ akcja rozpoczyna się dopiero w okolicach setnej strony. Przez pierwszych kilka rozdziałów treść przynudza i - pozornie - nic w niej ciekawego ani znaczącego dla fabuły nie znajdziemy. Jednak jak już się rozkręci dostajemy wszystko - śledztwo, zagadkę, blichtr, a dzięki retrospekcjom odrobinę historii Londynu. Dostajemy bardzo dosadne sceny homoseksualnego seksu i sporo utajonego brytyjskiego czarnego humoru. W rezultacie sami nie wiemy, kiedy dochodzimy do końca książki, zaś John Carlyle z szarego, niczym się niewyróżniającego bohatera staje się naszym kumplem. Nie wiem, jak Craig to zrobił, ale udało mu się tchnąć w tego dość nudnawego gliniarza nieco ducha, a z brudnego, smogowego Londynu stworzył boisko do gry o naprawdę wielkie wygrane.
Muszę przyznać, że gdyby nie pozostałe wątki, samo śledztwo byłoby niezłym usypiaczem. Cóż, kładę to na karb braku doświadczenia Craiga, choć zgrabnie wybrnął z impasu.
"Londyn we krwi" to wielowątkowa powieść, łącząca w sobie zarówno spore dawki obyczajowości, historii i specyficznego dowcipu, jak i potężny wątek polityczny, odważne opisy i szczyptę dramatu. To wszystko spięte klamrą przyzwoitej zagadki kryminalnej z pewnością zapewni niezłą rozrywkę na kilka wieczorów. I, choć można się domyślić, kim jest morderca - książka jest warta poznania.
Takie debiuty to ja lubię.