"Thorgal: Louve: Królestwo chaosu" to trudna do ocenienia pozycja. Przede wszystkim, nie wiadomo jakiekolwiek znajdzie ona odniesienie do docelowego szlaku. Na chwilę obecną, nie można usadzić jej wśród żadnych z stworzonych już albumów. Drugą trapiącą sprawą jest uwieńczenie trylogii. Yann le Pennetier, Roman Surzhenko zakończyli swoje dzieło w taki sposób, że jeżeli nie otrzyma ono znaczącego miejsca w protoplaście, będzie można w każdej chwili wrócić do jego kontynuowania.
Jeśli jakaś osoba miała wątpliwości co do decyzji twórców względem przegrody wiekowej odbiorców, dla których ostatecznie została przeznaczona seria, teraz się ich wyzbędzie. "Thorgal: Louve: Dłoń boga Tyra" - Yanna le Pennetiera, Romana Surzhenko wypada bardzo pozytywnie, jednakże pod niektórymi względami o wiele gorzej od poprzedniczki.
"Thorgal: Louve: Raissa" ostatecznie ukazuje się inaczej, niż pierwotnie przewidywali i zapowiadali jej tworzyciele. Niniejszym, dzieło Yanna le Pennetiera, Romana Surzhenko nie posiada błędów "Thorgala: Młodzieńcze lata: Trzy siostry Minkelsönn", co nie zmienia faktu, że na ich miejscu można zauważyć inne, mniej znaczące potknięcia autorów.
Francuski scenarzysta komiksów Yann Le Pennetier zadebiutował jako autor scenariuszy w magazynie komiksowym.
Komiks japoński, w świecie zachodnim określany mianem mangi [1], dotarł do Polski stosunkowo późno. Największy boom na opowieści rysunkowe z Kraju Kwitnącej Wiśni przypada u nas na lata 90-te ubiegłego wieku.
Chociaż początkowo zdobył uznanie głównie wśród ludzi młodych, jednak dzięki ogromnej różnorodności nurtów dość szybko przekonali się do niego również czytelnicy starsi i bardziej wyrobieni.
Neil Gaiman cieszy się podwójną sławą. Dla pewnej grupy fanów jest komiksowym bogiem, inni szanują go raczej za książki, które napisał. Osobiście jestem wielkim fanem opublikowanych dwa lata temu przez Egmont dwóch opowieści o Śmierci, będących spin-offem najbardziej znanej serii Brytyjczyka czyli "Sandmana", którego nie zmęczyłem, bo wirtuozerska intelektualna masturbacja nie pozwoliła się przyswoić ze względu na koszmarne miejscami rysunki.
Am besten nichts neues
Dziecięciem będąc zaczytywałem się w powieściach przygodowych i awanturniczych, wielbiąc Curwooda, Szklarskiego i Londona. O tej fascynacji było zresztą w innej recenzji komiksowej.
Według Edvina von Volinskiego
Parę razy słyszałem głosy, że polscy czytelnicy komiksów czekają na dzieła równie wielkie i epokowe, jak „Funky Koval" czy „Ekspedycja". Pomijając kampowość i totalne zestarzenie się przygód kosmicznego pilota i żałosną naiwność i miernotę scenariuszową przygód dzielnej laski z Des i jej kumpli, w sumie rozumiem, że te produkcje budziły dużo emocji – sam je nadal uwielbiam, mimo tych wszystkich lat i obnażenia pewnych bolesnych spraw ich dotyczących.
Pod jednym dachem
Chciałem zacząć sentymentalnie, od tego, jak wyglądał fandom mangowy, gdy powstawał w Warszawie na początku lat 90-tych. Z tamtych lat w sumie, ze znajomości, to mi się przypadkiem całkiem odnalazł Tench z Hanami po latach – jakoś tak odpadłem od „mangowców", mimo, że nadal czytam sporo tych nie-komiksów [1].
BIBLIOTECZKA