Kobiety...
Należałoby to powiedzieć głosem aktora z reklamy. Tak przynajmniej myślę.
Kiedyś czytałem dużo więcej mangi. W chwili obecnej jakoś słabo odnajduję się w tym, co jest na polskim rynku i prócz pozycji rysowanych przez Ikegamiego, podupadającego gwałtownie „GTO" i coraz bardziej niepozytywnie zamotanego „Edenu" nie czytuję właściwie nic z pięknego kraju nad Pacyfikiem.
Do komiksu Bellstorfa przymierzałem się dwukrotnie. Pierwszy raz, w Empiku, odłożyłem na półkę. Niby wszystko fajnie, ale jakoś tak nie zaskoczyło. Na WSK, z kieszeniami wypchanymi grubym plikiem banknotów o niskich nominałach przeznaczonych na komiksy dałem się ponieść chwilowej euforii i w sumie dobrze się stało.
Zbierałem się do tego wpisu prawie tak długo, jak do kupienia samego komiksu. Nie wiem, czemu kupiłem go dopiero teraz. Może dlatego, że kupuję stosunkowo mało komiksów innych niż te z przygodami Batmana (bez kitu, gacek to jakieś ostatnio nawet i 80% moich zakupów [byłoby inaczej, gdyby niektóre serie wychodziły tak regularnie, jak powinny]). Spojrzałem na niego na stoliku na konwencie i kupiłem.
Po „Maszina" sięgnąłem pierwszy raz dopiero na WSK w tym roku. Owszem, miałem świadomość istnienia zina, ale jakoś tak nigdy się nie ułożyło, żeby nabyć. Więc, gdy tylko dostrzegłem Tkachoza – a przeoczenie go było praktycznie niemożliwe ze względu na imponującą szopę na głowie, którą mógłby przegapić chyba tylko Stevie Wonder – czym prędzej dokonałem wymiany gotówki na towar.
Flopka zna większość polskich komiksiarzy otrzaskanych jako tako z internetem. Sympatyczny głowonuk ma pewnie rzeszę fanów większą, niż się komukolwiek wydaje.
Tym zachęcony, postanowiłem sięgnąć po „Paproszki, czyli małe piszczące ludziki". Zachęcił mnie także sam tytuł, więc na WSK nabyłem zeszyt, trochę również z myślą o Żonie, która komiksy czyta raczej sporadycznie.
Zinów na tegorocznym WSK był niezły wysyp. Z „Piratem" akurat dzieliliśmy stolik, miałem też okazję napić się z Mikołajem piwa. Ale nie dlatego kupiłem „Pirata". Ja po prostu lubię ziny.
„Pirata" od innych odróżnia to, że prezentowane tam historie zostały stworzone głównie przez obcokrajowców.
„Duds Hunt" przyciągnęło mnie zapowiedzią na Polterze. Nie jestem jakimś zagorzałym fanem mangi, kiedyś owszem, bardziej, teraz czytam w zasadzie tylko to, co rysuje Ikegami, a z polskich wydań dodatkowo „Eden" i „GTO". I w sumie trochę mnie odrzuca od całej reszty takiej jak „Dragon Ball", „Naruto" itp. stricte rozrywkowe serie.
Bardzo lubię różniste ziny. Głównie z tego samego powodu, z jakiego lubię antologie – w jednym miejscu dostajesz masę komiksów, lepszych lub gorszych, ale zawsze jest ich dużo i są zwykle różnorodne. Dlatego z przyjemnością witam każdego zina na polskiej scence komiksowej. I tak samo było z „Hardkorporacją".
BIBLIOTECZKA