Jak Enola, to jakoś tak z miejsca kojarzy nam się z EnoląHolems, prawda? Postacią dość nową, ale odnoszącą się do uniwersum Sherlocka Holmesa – i to mocno, bo będącą jego siostrą, wymyśloną co prawda dopiero na początku XXI wieku, ale już wrośniętą trochę w tę naszą popkulturę. Ale w komiksach – bo i tam zawitała dziewczyna – jest jeszcze jedna Enola. Tym razem jednak mamy do czynienia nie z młodą detektyw, a weterynarz, zajmującą się niezwykłymi stworzeniami.
Ta seria wygląda tak, jak wyglądałyby komiksy dla dzieci, gdyby Simon Bisley rysował je – i malował – w najlepszym swoim okresie. Czyli tak mniej więcej wtedy, kiedy zrobił chociażby świetnego „Slaine’a: Rogatego boga”. Bo właśnie z „Rogatym bogiem”, a dokładniej jego finałową częścią, bo styl artysty zmieniał się mocno na przełomie tamtej krótkiej dość (ot niespełna dwieście stron) opowieści, kojarzy się i styl malowania, i dobór barw.
Serii dla dzieci z detektywistycznym zacięciem nie brakuje na naszym rynku. Zawsze trochę tego było, bo przecież w disnejowskich komiksach, a te na rynku obecne są od paru dekad, Myszka Miki jest detektywem właśnie – okej, bywa, w zależności od wersji – a przecież Donald nieraz nie pozostaje za nią w tyle. Teraz jednak mamy większą różnorodność tego wszystkiego, bo te disnejowskie historie o Kaczkach i Myszach nadal są obecne, a jednocześnie mamy różne inne serie, jak „Śledztwa EnoliHolems”, „Pamiętniki Wisienki” czy właśnie „Sprawy kryminalne Filipiny Lomar”.
Wszyscy znamy opowieść o Drakuli - legendarnym, wampirzym królu ciemności, który gdzieś w transylwańskich krajobrazie czyni swoje zło... A co byście powiedzieli na kompletną zmianę tej konwencji i przeniesienie losów tego najsłynniejszego wampira na amerykański Dziki Zachód z początków XIX stulecia...? Prawda, że brzmi intrygująco? Oto właśnie taką propozycję ma dla nas Wydawnictwo Elemental, które wydało komiksowy album pt.
Komiks podróżniczy. Kiedy pada to hasło, chyba z miejsca myślimy o komiksach Guya Delisle’a. Bo któż robi lepsze, bardziej znane i rozpoznawalne komiksy w tym temacie od niego? Ale powiem, że „Visa Tranzytowa” też robi wrażenie. Czasem czułem się, jakbym czytał „Bośniackiego płaskiego psa”, chociaż to zupełnie inna bajka przecież – podobnie jednak czuło się, że coś wisi w powietrzu, choć działy się rzeczy dość zwyczajne.
Didier Tarquin. No nie powiem, że uwielbiam gościa, bo w sumie to tylko jeszcze jeden komiksowy wyrobnik i znam masę autorów zdecydowanie od niego lepszych. Ale nie każdy musi być najlepszy, nie musi być wybitnym, ani jakoś bardzo wybijać się ponad pozostałych, bo czasami wystarcza po prostu trafić w czyjś gust czy dostarczy dobrej rozrywki. I właśnie taką dotąd zapewniały mi komiksy Tarquina – a przynajmniej te przez niego rysowane.
Są komiksy, po które sięga się dla intrygującej fabuły. Są też takie, które kuszą nas ilustracjami, które tak wpadają w oko, że po prostu musimy po nie sięgnąć. I są też takie, w które wgryzamy się, bo lubimy autorów, jacy przy nich pracowali. Albo po prostu cenimy sobie serię, śledzimy ją od lat więc i czytamy dalej, nawet jak poziom nie ten i jakość nie do końca satysfakcjonująca.
Trzeci tom „Czarodziei i ich dziejów” kończy kolejny etap tej historii. Nie kończy jednak całości. To po prostu kolejny etap, dość zamknięty, nieco inny, rozwijający to, co już znamy, dopełniający, a zarazem wprowadzający w to, co będzie dalej. Na koniec więc tym razem nie czeka nas napis „ciąg dalszy nastąpi”, w tym miejscu można przestać czytać, tym bardziej, że to ostanie komiksy z cyklu, które współtworzył jego twórca, ale jednocześnie jest też na co czekać dalej, jeśli przygody Kaczek i Myszy do Was trafiły.
BIBLIOTECZKA